Przyglądał się jej już
kilka minut, analizując bladą skórę i ciemne włosy. Widział, jak klatka
piersiowa unosi się powoli i opada, spokojnie i nieświadomie. Była piękna, gdy
widział ją ostatnio, ale teraz nie mógł tego o niej powiedzieć. Zamiast cudownej
dziewczyny, którą kiedyś poznał, i której chciał pomóc, widział potwora, jakim
się stała. Najchętniej udusiłby ją, a jeszcze bardziej ochoczo poderżnął gardło i zafarbował jej łabędzią
szyję na orzeźwiający kolor czerwieni.
Odgarnął marynarkę do
tyłu i wyjął z pochwy sztylet o czarnym ostrzu, delikatnie, niemal z
uwielbieniem. Ścisnął go mocniej, gdy chłodny powiew wiatru z uchylonego okna
liznął jego kark.
Pochylił się delikatnie
nad jej ciałem, wciągając powietrze wraz z jej zapachem. Skrzywił się, czując
słodko-zgniłą woń śmierci i abominacji, którą od dawna była.
— Cuchniesz — syknął z
niesmakiem. — Twoja dusza zgniła od rzeczy, których się dopuściłaś. Dlaczego to
sobie zrobiłaś, Eleno?
Uśmiechnęła się, po czym
otworzyła oczy. Spojrzała na niego z rozbawieniem, cicho się śmiejąc.
— Gdybyś przyszedł mnie
zabić, to raczej nie tą wykałaczką, prawda? — Podniosła się z kocią gracją,
przeciągając się. — Po co przyszedłeś, Bernardzie? Ile to lat minęło? Och,
chyba źle się wyraziłam… — Wstała, kierując kroki w stronę starej komody, na
której znajdowała się lampa naftowa. Podpaliła ją, po czym podeszła z nią do
mężczyzny, oświetlając jego ciemne oblicze. — Chciałam powiedzieć wieków, a nie
lat. — Uśmiech zniknął jej z twarzy.
— Doskonale wiesz, po co
tu jestem, więc przestań owijać w bawełnę. — Usiadł na drewnianym krześle,
które znajdowało się tuż za nim, chowając sztylet. Poprawił marynarkę, po czym
pochylił się lekko i złączył dłonie, opierając się łokciami uda. — Daj jej
spokój, Eleno. Już tym jednym występkiem narobiłaś wystarczająco dużo szkód.
— Dać jej spokój? Chyba
ocipiałeś! — rzuciła wściekle, a jej oczy na sekundę rozbłysły paskudnym,
żółtawym blaskiem. Już od dawna ten kolor kojarzył mu się z uryną.
— Ogładę też utraciłaś,
jak widzę. — Spojrzał na nią spokojnie, a jego duże oczy wyrażały jedynie
rozczarowanie.
Przyglądał jej się, badając
sylwetkę w blasku lampy. Smukła, wręcz chuda, sprawiała wrażenie delikatnej i
ulotnej, ale on wiedział, co kryje się pod powierzchnią. Czuł wewnętrzny ból,
gdy wracał wspomnieniami do czasów, w których była tą zabiedzoną, odrzuconą
dziewczyną, dla której szczęścia zrobiłby wszystko. W sumie to prawie wszystko,
gdy się nad zastanowił. Wiedział, że nigdy nie zdradziłby linii krwi Sorgmanów,
nawet dla niej.
— Mam to w dupie.
Porzuciłeś mnie, gdy cię potrzebowałam, a dla niej zgrywasz dobrego opiekuna. Jak
dla nich wszystkich zresztą. — Odstawiła lampę i sięgnęła ręką na drugi koniec
komody, gdzie stała karafka i kieliszek. Nalała do pełna, wypijając niemal
wszystko na jeden raz. — Jesteś żałosny. Wierny jak pies, i co z tego masz? No
co?
Odpowiedziało jej
milczenie z jego strony. Widział jej rosnącą irytację, ale nie mógł udzielić
odpowiedzi na to pytanie. Tylko jedna osoba znała go lepiej od niej, i
rozumiała czym jest. Poczuł napływającą
falę smutku, gdy uświadomił sobie wielkość jej zmiany. Teraz już był pewien, że
Elena nigdy więcej nie będzie odczuwać niczego, prócz złości, żalu, bólu i
samotności.
— Twój widok, gdy jesteś
na tym etapie zepsucia, łamie mi serce — powiedział ze szczerym smutkiem,
spuszczając wzrok.
— Twoja śmierć z
pewnością mojego nie złamie. Ale łaska to nie moja najmocniejsza strona, więc
najpierw z wielką chęcią zetrę twoją nową ulubienicę w proch, po czym rzucę ją
na pożarcie Aazri. Takie jest jej przeznaczenie, i o tym wiesz, głupcze. —
Dopiła wino jednym łykiem. Słońce za oknem zaczęło swój codzienny rytuał,
wznosząc się i nieśmiało wsuwając się przez okno. — Więc odpowiadając na twoje
żądanie powiem tylko, żebyś z łaski swojej zniknął mi z oczu.
— Eleno…
— Wypierdalaj.
Westchnął ciężko i wstał
z krzesła. Promienie słońca rozproszyły jego sylwetkę, aby po chwili sprawić,
żeby zniknęła całkowicie.
***
Otworzył oczy, biorąc
głęboki, spokojny oddech. Kawa, która czekała na niego w białej filiżance, nie
zdążyła jeszcze ostygnąć, ale to nie było dla niego zaskoczenie. Wiedział, że
ta mentalna podróż będzie krótka, a jedynie jej efekt końcowy pozostawał
tajemnicą, choć nie liczył na nic innego. A może jednak?
Usłyszał skrzypienie,
charakterystyczne dla starych, drewnianych schodów. Nawet nie musiał się
odwracać, by wiedzieć kto zmierzał w jego stronę.
— Dzień dobry,
Katherino. Dobrze spałaś? — Nie usłyszał odpowiedzi, a jedynie jakiś pomruk, z
którego nie był w stanie wyselekcjonować ani jednego słowa. Postanowił się
odwrócić, ale widok nie był pocieszający. Zmartwił się, widząc dziewczynę w
takim stanie.
Stała za nim, owinięta
jedynie w kremowy szlafrok, drżąca i smutna. Jej opuchnięte oczy wysyłały
jednoznaczną wiadomość, tak samo jak ciemne cienie pod nimi. Zmartwił go widok
jej zaczerwienionych białek.
— Dzień dobry, Bernardzie.
Miałam ciężką noc. — Powoli podeszła do stołu i usiadła naprzeciw niego. Nalała
sobie kawy z porcelanowego dzbanka. — A ty? Jak minęła ci noc?
— Też ciężko… — Spuścił
wzrok. — Katherino, kiedy je ostatnio ściągałaś? — Spojrzała na niego z
mieszanką dezorientacji i zdziwienia. Musiała być naprawdę zmęczona, skoro nie
potrafiła się domyślić o co pytał. — Twoje nakładki…
— Och, to… — Przyłożyła
dłoń do twarzy. — Nie pamiętam. Czy to ważne? — Napiła się powoli, upijając łyk
wielkości łyżeczki do herbaty.
— Masz czerwone oczy.
Możesz uszkodzić sobie wzrok, a tego bym nie chciał. W końcu twoje zdrowie i
bezpieczeństwo to moje priorytety. — Uśmiechnął się ciepło. — Wszystko w
porządku? — Kiwnęła głową, choć wcale go tym nie przekonała. — Nie wyglądasz na
to.
Dłoń, w której trzymała
filiżankę, zaczęła drżeć, powodując nieprzyjemny dźwięk stukania o porcelanowy
talerzyk. Widział, jak jej twarz wykrzywia się grymasie smutku i strachu, ale
nie przed nim, a przed tym, co czuła.
Wstał i bez długich
namysłów objął dziewczynę, czując wilgoć na swojej piersi. Płakała, wręcz
panicznie, a to raniło go bardziej niż cokolwiek innego. Widział ją w takim
stanie tylko raz, nie będąc w stanie jej wtedy pomóc. Ale teraz mógł i miał
zamiar to zrobić, bez względu na konsekwencje. Musiała mu tylko na to pozwolić.
— Nie płacz dziecko. To
w niczym nie pomoże.
— Wiem, ale… ale… —
Szloch tłumił jej słowa, ale mężczyzna jej nie popędzał. — Pomóż mi,
Bernardzie. Błagam cię, ja… Ja czuję, jak to po mnie idzie, jak mnie pochłania,
a ja tylko to pogorszyłam! Chciałam poznać prawdę, a tylko wszystko
zniszczyłam!
— Cii, spokojnie. —
Zaczął głaskać ją po włosach. — Pomogę ci, Katherino. Wszystko naprawimy. Od
tego jestem…
***
Pogoda tego dnia nie
sprzyjała, przez co — a może dzięki temu? — ulice wydawały się cudownie
opustoszałe. Zapach nadchodzącego deszczu sprawiał, że powietrze było świeże, a
wyczuwalne napięcie, typowe dla sezonu burzowego, wyraźnie je ożywiało.
Bernard nie poczuł się
zrażony i, nie zważając na warunki, skierował kroki w stronę straganów z
owocami, warzywami, pieczywem, wędlinami i masą innych pyszności, za które
największa część społeczeństwa dałaby się pokroić. Nie trzeba było być
geniuszem, aby uznać to za jedną z przyczyn ostatnich zamieszek. Tak samo jak
wszechobecne fabryki, które truły płuca powstańców, oraz niszczyły ich ciała
przez pracę, za którą dostawali marne grosze. Bernard brzydził się kulturą i
zasadami tego kraju, ale nie miał na to wpływu.
Podszedł do jednego ze
straganów i obdarzył sprzedawczynię ciepłym uśmiechem. Poprosił uprzejmie o
bochenek chleba, masło, kilka warzyw i wędlinę, a kobieta ochoczo zaczęła
przygotowywać jego zakupy.
— Witaj, Rosaline. Jak
rozumiem, ten cudaczny kapelusz miał posłużyć za kamuflaż?
— Cholera, jak mnie
poznałeś? — Kobieta stojąca przy tym samym stoisku odwróciła się, choć nie
zdjęła ogromnego nakrycia głowy. — Wiesz, unikam Clementine. Kręci się w
pobliżu, a ja nie mogę już jej słuchać. Nigdy nie uwierzysz, co mi ostatnio
opowiedziała, stuknięta starucha…
— Nie jestem pewien, czy
chcę wiedzieć. W końcu nie po to się spotkaliśmy.
— Ech, no wiem, ale nie
mogę się powstrzymać. To chyba ten wiek, kochany Bernardzie… — Odchrząknęła, po
czym zaczęła oglądać towar. — Medycyna się rozwinęła, a ona z niej skorzystała.
Ponoć miała hemoroidy, a oni je jej usunęli. Rozumiesz? Wycięli i normalnie
zrobili… no wiesz… — Zniżyła głos i szepnęła mu na ucho, jakby to były sekrety
wagi państwowej. — Odbyt od nowa! Wyobrażasz sobie? — Na litość boską, przemknęło przez jego myśli niczym strzała. Szczerze
nie chciał o tym słyszeć, ale nie miał wyjścia, bo kobieta wpadła w typowy dla
siebie trans opowieści. — Poradzili jej, żeby od razu go używała, żeby się,
wiesz, wyrobił. A wiesz co ona zrobiła? Cały miesiąc nic nie jadła, bo bała się
wizyty w wychodku. — Zachichotała. — Ponoć nie piła nawet kawy ani herbaty, bo
bała się, że to poruszy jakieś stare gówno i będzie musiała to zrobić.
—Szczerze się roześmiała, a on jedynie przewrócił oczami. Po chwili
spoważniała. — I ona tak cały czas. Już nie mogę jej znieść! Chyba rozumiesz,
prawda?
— Doskonale… — Zapłacił
sprzedawczyni i podziękował, odbierając swoją siatkę. — Rosaline, przejdź się
ze mną. Musimy porozmawiać na bardziej poważne tematy.
Skinęła głową i
pochwyciła ramię, które jej zaproponował. Szli spokojnie, niczym stare, dobre
małżeństwo, choć Bernard wyglądał od niej znacznie młodziej, nawet mimo kilku
zmarszczek.
— Co wiesz o…
incydencie, który ostatnio wydarzył się w teatrze? — spytał, spoglądając na
kobietę ukradkiem.
— O niczym nie wiedzą.
Właściwie to nikt jej tam nie widział, więc nie mają nawet cienia podejrzeń.
Jakimś dziwnym zrządzeniem losu tam naprawdę wybuchł pożar, i podejrzewają, że
śmierć Finwicka była wynikiem paniki gości. Zadeptali go.
— Interesujące. Chyba
los jest po naszej stronie. — Uśmiechnął się. — A wojsko? Co tam robili?
— Byli przygotowani
zjawić się tam w każdej chwili. Goście zachowywali anonimowość, ale i tak każdy
wiedział, że będą tam ważne persony.
— Rozumiem. Coś jeszcze?
— Dante Lawrence
przechwytuje wszystkie listy Katheriny. Oczywiście nic mu one nie mówią, ale
nie ma się co dziwić. Najwyraźniej próbuje być sprytniejszy od nas, choć
jeszcze mu to nie wyszło. — Uśmiechnęła się serdecznie i spojrzała w stronę
straganu z owocami. — To chyba wszystko. Muszę jeszcze kupić kilka rzeczy. Och,
Bernardzie, jestem już stara, a ty? Spójrz tylko na siebie, nic się nie
zmieniłeś.
— Wiesz kim jestem,
kochana Rosaline. — Ucałował jej dłoń delikatnie, i z szacunkiem, choć nie do
końca miał na to ochotę po jej opowieści. Z drugiej strony, nie mógł odmówić
jej zalet, dzięki którym wiedział wszystko co potrzebne i przydatne. Nigdy go
nie zawiodła, choć kruchość jej życia napawała go smutkiem. — Wszystko co
robię, robię dla niej.
— Wiem o tym. Oby tym
razem ci się udało, bo inaczej Fengelsi upadnie. Tylko pilnuj jej, bo ta
wiedźma nie odpuści.
— Postaram się,
Rosaline. — Patrzył jak odchodziła, zajmując się swoim słodkim, przyziemnym
życiem. — Postaram się…
***
Cicho zamknął za sobą
drzwi, stawiając siatkę z zakupami na drewnianej szafce. Zdjął czarny płaszcz i
powiesił go na wieszaku, odruchowo wygładzając materiał. Jego twarz odbijała
się w lustrze, które wisiało na wytapetowanej ścianie.
Nie lubił luster. Zawsze
sprawiały, że czuł się nieswojo, widząc własną twarz patrzącą na niego zza
tafli szkła. A teraz, gdy ów lustra były tak doskonałe, widział się wyraźniej
niż kiedykolwiek. Skóra ciemna, albo jak mawiali niektórzy – czekoladowa, bądź
brudna, paskudna, niczym niewolnik, małpa. Jego duże oczy zawsze były życzliwe,
o czym doskonale wiedział. Nawet wrogowie nie mogli nadziwić się, jak łagodnie
na nich spoglądał. Okrągła twarz, szeroki nos, pełne usta, no i broda, którą
ostatnio zapuścił. Katherina uważała, że dodaje mu uroku, choć on zastanawiał
się, czy zbytnio go nie postarza.
— Katherino, wróciłem!
Pomyślałem, że pewnie zgłodniałaś, więc kupiłem coś na obiad. — Wziął siatkę i
skierował się do kuchni, ale dziewczyna nie odpowiadała. — Katherino?
Odstawił papierową torbę
na stół i rozejrzał się. Ani śladu dziewczyny, a jedynie jej delikatne, słodkie
perfumy unoszące się w powietrzu.
Usłyszał śmiech. Tak
serdeczny, szczery, po prostu szczęśliwy. Aż ciężko było mu w to uwierzyć, bo
nie słyszał go od tak dawna.
Podszedł do uchylonego
okna i zobaczył ją, taką promienną i radosną. Stała tam, na chodniku, razem z
młodym panem Lawrencem. Chciałby go nienawidzić, ale nie potrafił. Nie teraz,
kiedy widział, ile szczęścia jej dawał.
Kochana Katherino. Nawet ty nie wiesz wszystkiego, ale jak
mogę ci powiedzieć? Nie potrafię. Nie teraz, gdy on wyzwala cię z ciemności.
Stał tak i przyglądał
się, ciesząc się jej szczęściem. Czuł łzy napływające do oczu, lecz nie smutku,
a radości. Od zawsze była taka smutna, a teraz…
Chwileczkę…
Zmrużył oczy i pociągnął
nosem, wyczuwając znajomą woń w powietrzu. Westchnął ciężko i przewrócił
oczami, odwracając się.
— Wydawało mi się, że
czuję odór zgnilizny — rzucił w stronę stojącego przy schodach mężczyzny. — To
niezbyt roztropne z twojej strony. Przychodzisz tu w biały dzień, jak do
siebie.
Na szczupłej, pociągłej
twarzy mężczyzny wykwitł cyniczny uśmiech. Światło dnia sprawiało, że jego
skóra była biała niczym papier, a rozległe poparzenia — niektóre wciąż
krwistoczerwone — jeszcze bardziej widoczne.
— Jestem u siebie,
Bernardzie. — Jego zachrypnięty głos przyprawił go o gęsią skórkę. W jego
obecności zawsze czuł się tak, jakby zanurzał się w jeziorze pełnym robactwa i
gówna.
Dopiero teraz zauważył,
że całe dłonie mężczyzny pokryte są krwią, sięgającą nadgarstków. Była świeża,
co napawało go jeszcze większym niepokojem.
— Po co przyszedłeś? Nie
ma tu nic dla ciebie… Aazri.
Mężczyzna zachichotał,
niczym szaleniec. Jego głos zmienił się, rozdzielił na dwa — jeden gruby,
męski, a drugi kobiecy. Światła zaczęły migać, a podłoga trząść. Oczy mężczyzny
rozbłysły srebrzysto-białym blaskiem.
— Wszystko tutaj jest
dla mnie. To ciało żyje tylko dzięki mojej łasce, tak samo jak ty. Myślisz, że
coś znaczysz? Jesteś tylko pionkiem na mojej planszy, pyłem, który unosi się i
opada, gdy stawiam kroki! Marnym tworem mego brata, który sczeźnie, jak
wszystko, gdy powrócę!
Światła migały, a
niektóre żarówki pękły, raniąc twarz i dłonie Bernarda, gdy próbował się
osłonić.
— Koniec tego! — Jego
głos rozbrzmiał potężnie w całym domu, a oczy rozjarzyły się złotem. — Jesteś
za słaby, by mi grozić! Bez niej jesteś niczym, a ja nie pozwolę ci jej mieć.
Nigdy!
— JAK ŚMIESZ STAWAĆ NA
MOJEJ DRODZE! — W jednej sekundzie cały gniew zniknął. Wszystko wróciło do
normy, a jedynym śladem sprzeczki było szkło na podłodze. Jego głos wrócił do
swojej ochrypłej normy. — Wrócimy po nią, Bernardzie. Mamy do tego prawo. W
końcu należymy do rodziny. — Cofnął się w cień, gdzie z ciemności widoczne były
jedynie jego jasne, białe oczy. — Mam
dla ciebie prezent, stary przyjacielu…
Z mroku wytoczył się
biały, splamiony krwią worek, a mężczyzna zniknął, jakby nigdy go tu nie było.
Bernard podejście do worka zawdzięczał tylko silnej woli, bo całe jego ciało
dawało mu sygnały, że nie powinien tego robić. Doskonale wiedział co znajduje
się w środku, ale dręczyło go inne pytanie, a mianowicie — kto?
Ostrożnie ujął worek w
dłonie. Widział w swoim życiu gorsze zbrodnie, ale w środku mogło być wszystko.
Raz jeszcze spojrzał za okno, ale Katheriny już tam nie było, tak samo jak
młodego Lawrenca, co było jedyną dobrą rzeczą, o której Bernard mógł pomyśleć
akurat teraz. Musieli gdzieś razem pójść, co bardzo go cieszyło.
Położył worek na stole,
ostrożnie go odwijając. Dreszcz przeszedł po całym jego ciele, gdy tylko
zobaczył kręcone, rude włosy, jak zawsze piękne i zadbane. Czuł nadchodzące
mdłości, ale udało mu się opanować. Zdjął materiał i rzucił go na podłogę.
Nie potrafił powstrzymać
łez. Przez lata znajomości, które dla niego były jedynie krótkimi epizodami,
polubił tę figlarną kobietę. Gdy była jeszcze w średnim wieku, nawiązał z nią
romans, choć wiedział, że to błąd. W końcu ile może żyć człowiek? Sześćdziesiąt
lat? Osiemdziesiąt? Prędzej czy później umierali, a on trwał.
Och, Rosaline…
Już od dawna nie czuł
łez na swoich policzkach, lecz dziś płynęły niczym deszcz z nieba. Smutek, żal
i gorycz wypełniały go, ale nie mógł nic z tym zrobić. Mógł jedynie rozpaczać,
płacząc niczym dziecko, za jedną z najbliższych jego sercu istot.
***
— Dziękuję za miły
wieczór, Vincent. Było naprawdę wspaniale — powiedziała zgodnie z prawdą,
uśmiechając się do niego.
— Ta dzielnica może nie
jest najpiękniejsza, ale bary i piwiarnie ma zdecydowanie najlepsze. Zapraszam
o każdej porze dnia i nocy, jeśli zechcesz to kiedyś powtórzyć. — Ukłonił się
teatralnie, nieco bardziej niż lekko podchmielony. Był teraz naturalny i
szczęśliwy, co niezwykle ją cieszyło. — A może chcesz usłyszeć kawał? Widzisz,
przychodzi baba do lekarza i…
— Proszę cię, nawet nie
zaczynaj… — Parsknęła śmiechem, nie mogąc się opanować. Nie rozumiała swoich
uczuć do niego, bo były abstrakcyjne i nienaturalne, a przynajmniej dla niej. —
Tego typu żarty są naprawdę beznadziejne!
— A może mój jest inny?
— Śmiał się, wymawiając te słowa.
— Szczerze wątpię! —
Również się śmiała, ale wiedziała, że to odpowiednia pora na sen. — Muszę już
iść. Ty też powinieneś, już późno.
— O mnie nie musisz się
martwić, umiem o siebie zadbać. — Puścił do niej oczko i ucałował w dłoń. —
Dobranoc.
Odwrócił się i odszedł,
lekko chwiejnym krokiem, choć w pogodnym nastroju. Poczekała, aż zniknie za
jednym z budynków, po czym weszła do wynajętego domu. Uśmiech zniknął jej z
twarzy, choć nie mogła odmówić Vincentowi dobrego wpływu, jaki na nią miał.
Nawet jeśli objawiało się to wizytami w piwiarniach.
Weszła do domu, cicho
zamykając za sobą drzwi. Od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Zbyt cicho — pomyślała, co zgadzało się
z prawdą. Bernard zawsze otaczał się muzyką, gotował, sprzątał, ale nigdy nie
siedział w ciszy. Było coś jeszcze, co ją zaniepokoiło, a mianowicie zapach.
Czuła ocet i cytryny.
— Bernardzie? Jesteś tu?
— Jestem w salonie. —
Usłyszała cichą odpowiedź, niepodobną do przyjaciela. Miał zachrypnięty głos i
nie tak radosny i przyjazny jak zazwyczaj.
Zdjęła buty i płaszcz,
zostawiając je w nieładzie. Od razu skierowała się do salonu, zarówno
zaciekawiona jak i zaniepokojona.
Widok był tak
nieprzyjemny, jak i nietypowy. Bernard siedział w ciemności, samotnie pijąc
czystą whisky ze szklanki. Na stole leżało coś sporego, owiniętego w białą
tkaninę.
— Co się dzieje? To do
ciebie niepodobne. — Podeszła do stołu i usiadła na fotelu naprzeciw mężczyzny.
— Co to jest?
— Otwórz. Jest tam też
liścik, chyba do nas obojga.
Przełknęła ślinę. Bała
się zajrzeć pod tkaninę, bo cokolwiek w niej było, doprowadziło Bernarda do
takiego stanu. Zdecydowała się odwinąć materiał, ale od razu chciała cofnąć
swój czyn. Zakryła usta dłonią, czując napływ mdłości. Postanowiła od razu
przejść do wspomnianego wcześniej listu, choć była to bardziej krótka notatka.
,,Jeśli nie zakończycie tych
niedorzecznych sprzeciwów, następną ofiarą będzie ktoś bliski twemu sercu,
Katherino. I nie zostanie potraktowany tak uprzejmie, jak ona, bo zginęła nim
oddzieliłem jej głowę od reszty ciała.’’
— Kurwi syn… — syknęła.
Świadomość, że dała się zmanipulować Elenie ją irytowała, a to ją
rozwścieczyło. Wiedziała, że w obecnym stanie nie jest w stanie walczyć z
wiedźmą, ani z jej sojusznikami, więc podjęła decyzję. Mogła kosztować ją nawet
życie, ale to nie było teraz najważniejsze. Nie dla niej. — Bernardzie,
rozumiem twoje cierpienie, ale musisz coś dla mnie zrobić. Zdejmiesz barierę.
— Słucham…? — Spojrzał
na nią, niedowierzając jej słowom. — Bariera to przecież jedyne co oddziela cię
od… — Westchnął ciężko. — Nie. Nie ma mowy.
Nie mogła tego
zaakceptować. Wstała i podeszła do komody, otwierając jedną z szuflad. Wyjęła z
niej małe pudełko, stojąc tyłem do niego, po czym sięgnęła palcami do swoich
oczu. Dwie niebieskie nakładki schowała do pudełka wypełnionego przeźroczystym
płynem i odwróciła się w stronę Bernarda.
— Wiesz, czym jestem.
Tak musi być, nie ma innego wyjścia. — Jej naturalne, białe oczy wydawały się
świecić w ciemności. Ukrywała je od tak dawna, że ich widok napawał ją uczuciem
sugerującym, że nie należą do niej. — Zdejmij barierę, a będę mogła ich
odeprzeć.
— To nie wchodzi w grę!
Może od razu mam dać temu potworowi broń i nakierować ją na środek twojego
czoła? To samobójstwo! Nie zrobię tego, choćby…
— Zrobisz. Kochałeś
Rosaline, wiem o tym. Przeczytanie tego może ci ułatwić podjęcie decyzji. —
Wyjęła oprawiony w skórę dziennik i rzuciła go na stół. — Zastanów się nad tym,
bo unikanie problemu nie sprawi, że on zniknie. Będzie tylko rósł.
~~~*~~~
Błotników już nie szukam, jeśli ktoś chciałby znać zakończenie tej szalonej historii ;)
Nie będę się wypowiadać na temat tego rozdziału, bo nie :P Powiem tylko, że może się tam pojawić jakieś masło maślane, bo nie miałam siły brnąć przez to jeszcze raz i poprawiać swoje błędy. Jestem dobrej myśli, że aż tak dużo ich nie ma ;)
Dziękuję raz jeszcze Nessie za polecenie mojego bloga, bo miło czytać opinie i pomysły różnych osób. No i tak, jak się mój twór podoba, to łechta to mojego ego w dobrym miejscu :D
Dziękuję za wszystkie opinie i komentarze :) W razie takiej potrzeby zawsze można napisac do mnie maila na adres nieznajomablogger@gmail.com, choć mam szczerą nadzieję, że nie będziecie mnie w tych mailach oblewać mnie wiadrami pomyj ;)
Do zobaczenia dzieciaczki!
Powstanie tego rozdziału wspierał Compay Segundo - Chan Chan
Powstanie tego rozdziału wspierał Compay Segundo - Chan Chan
Hej :3
OdpowiedzUsuńTrochę mi zeszło, ale nie lubię pisać komentarzy na siłę – wtedy zwykle nie mają sensu. Tak czy inaczej, teraz jestem i w końcu się za to zabieram ^–^
Napisałam Ci już prywatnie, czego mi zabrakło, więc nie będę się powtarzać, bo to mija się z celem. Pomijając jednak to, co – moim zdaniem – tutaj zgrzytało, sam rozdział jak najbardziej na plus. Bernard jest ciekawą postacią, którą w końcu pozwoliłaś nam lepiej poznać i to jest fajne. Podoba mi się jego stosunek to Katheriny. Jest jej przyjacielem, opiekunem i widać, że zrobiłby dla niej wszystko, gdyby to okazało się konieczne.
Powiem szczerze, że jakoś nieszczególnie zaskoczyły mnie jego powiązania z Eleną. Z Rosaline o wiele bardziej, bo i o niej początkowo praktycznie nie wspominałaś. Tak czy inaczej, od początku było czuć, że facet nie jest taki niewinny, jak mogłoby się wydawać, więc powiązania z wiedźmą nie szokują. Nie żeby to było złe, bo całość jak najbardziej mi się podobała. Rozmowa z mężczyzną w płaszczu, który później zjawia się w domu Katheriny i Bernarda, by porozmawiać z tym drugim, tym bardziej była intrygująca. Z dość niefortunnym zakończeniem, aż zrobiło mi się go szkoda, bo jasno dałaś do zrozumienia, że kochał Rosaline…
Wracając do tej biedaczki, to padłam na tej rozmowie na targu. Ta historia o hemoroidach… O borze wszechlistny, co to było? :V Genialne, no po prostu… genialne i tyle. Idealna przeciwwaga do tego, o działo się później xD
Coś się dzieje i to widać. Mam wrażenie, że Katherina dała się sprowokować, sądząc po rozmowie, którą na koniec odbywa z Bernardem. Jakkolwiek należy rozumieć to, o co go poprosiła, zdecydowanie nie ma co spodziewać się czegoś dobrego. Przeciwnie – widać, że to zmierza w złym kierunku, ale pewnie dopiero pokażesz nam w czym rzecz. I powiem szczerze, że jestem tego ciekawa ;)
Heh, nie ma za co dziękować. Podoba mi się, to polecam dalej, bo czemu nie? :D A jeśli w ten sposób choć trochę motywuję do pisania, tym lepiej.
Oczywiście czekam na następny!
Nessa.
Hemoroidy to poważna sprawa XD Sama nie wiem czemu to tam umieściłam, ale tego nie zmyśliłam, bo to było podobnie jak z kotem. Ale to nie były moje przeżycia, 100% anonimowości :d
UsuńW jakim kierunku to zmierza to się okaże, ale teraz nic nie będę mówić, bo spoilerom mówię nie ;)
Chyba już długo nie będziesz musiała czekać na następny, bo muszę podzielić się Stefanem i już nie będę spędzać w nim tyle czasu :< Trzy dni to dużo, bo wpadłam w opisowy ciąg i sypię jak z rękawa :D Kolejny rozdział będzie dość obfity, a przynajmniej na to się zapowiada.
Pozdrawiam,
Nieznajoma.
Pierwsze co mi się nasuwa na myśl, to czym jest Bernard i to jak poznał Elenę, bo wygląda na to, że ona nie zawsze była wredną suką. No cóż... bywa.
OdpowiedzUsuńSzczerzę wątpię, że ona go posłucha, bo w sumie dlaczego by miała? Nie wyglądało na to, że boi się Bernarda, ani też nie darzy go żadnymi uczuciami, chociaż nie do końca. Ma do niego żal, a może i go nienawidzi, a to raczej pcha do robienia wręcz na odwrót. Poza tym Elena chyba dąży do jakiegoś swojego celu i jedyną osobą, której jest oddana i jej nie zdradzi, jest ona sama.
No patrzcie, w domu samego Dantego jest szpieg! No w sumie to raczej był, skoro skróciłaś ją o głowę (właśnie zaczęłam się śmiać jak głupia, bo moja wyobraźnia podsunęła mi obraz Czerwonej Królowej, która krzyczy „skrócić ją o głowę!” – ale to tylko ja^^).
Wiedziałam, że z Kat jest coś nie tak, a jak dobrze pamiętam i czegoś nie pokręciłam, to nawet podejrzewałam ją o to, że ma coś wspólnego z tymi o tych oczach – właśnie powstało pełne zrozumienia zdanie, ehh... wybacz, mam nadzieję, że mimo wszystko wiesz, co mam na myśli.
Więc biały koleś jest ucieleśnieniem tego czegoś czarnego (że mroku czy coś)? A że to kiedyś krzyczało, ze jest bogiem, to ten koleś to bóg i ma brata, tak? Który skopał mu dupę i teraz ten potrzebuje Katheriny, żeby odzyskać moc, władzę i co tam sobie jeszcze wymarzył? To w sumie było by w stylu tych złych. ;)
Z ciekawości wrzuciłam sobie w wyszukiwarkę „Aazri” i zdecydowanie to co mi wyskoczyło, nie pasuje do klimatu tej historii. xD
Ściąganie bariery... Szczerze nie wiem pod co mogę to podciągnąć. Na ogół mam mnóstwo różnych teorii, a w tym przypadku mam jakąś pustkę w głowie. Chociaż może nie do końca, tak mi się coś kołacze, że może chodzi o to, że to blokuję/spowalnia ciemność, która pochłania Kat od środka, czy coś takiego.
Ale już chyba zaczynam bredzić bez sensu i w ogóle się motam we własnych myślach i słowach, więc zostawiam taki chaotyczny komentarz.;)
Pozdrawiam!^^
Z czystej ciekawości też poszukałam no i... eee... to chyba nie jest to, co ja mam na myśli w tym opowiadaniu XD
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=c7KnAPMSreU <-- jaka muza, haha, totalnie nie moje klimaty :d
Spokojnie, wszystko się wyjaśni, ale kiedy... tego nawet ja nie wiem. Problemy kogoś, kto pisze na bieżąco... ;)
Heh... to jeszcze nie to, bo poprawiło Ci to na „Aazari”. A „Aazri” jest jeszcze lepsze. :P https://www.youtube.com/watch?v=09kAw1fUMkg xD
UsuńTrochę jak Mario Bros, ale po LSD :d Boże xDDD
UsuńNie, nie, nie, ja nie wzięłam tego stąd :d