5.06.2017

Rozdział VI – Drastyczne środki

Przyglądał się jej już kilka minut, analizując bladą skórę i ciemne włosy. Widział, jak klatka piersiowa unosi się powoli i opada, spokojnie i nieświadomie. Była piękna, gdy widział ją ostatnio, ale teraz nie mógł tego o niej powiedzieć. Zamiast cudownej dziewczyny, którą kiedyś poznał, i której chciał pomóc, widział potwora, jakim się stała. Najchętniej udusiłby ją, a jeszcze bardziej ochoczo  poderżnął gardło i zafarbował jej łabędzią szyję na orzeźwiający kolor czerwieni.
Odgarnął marynarkę do tyłu i wyjął z pochwy sztylet o czarnym ostrzu, delikatnie, niemal z uwielbieniem. Ścisnął go mocniej, gdy chłodny powiew wiatru z uchylonego okna liznął jego kark.
Pochylił się delikatnie nad jej ciałem, wciągając powietrze wraz z jej zapachem. Skrzywił się, czując słodko-zgniłą woń śmierci i abominacji, którą od dawna była.
— Cuchniesz — syknął z niesmakiem. — Twoja dusza zgniła od rzeczy, których się dopuściłaś. Dlaczego to sobie zrobiłaś, Eleno?
Uśmiechnęła się, po czym otworzyła oczy. Spojrzała na niego z rozbawieniem, cicho się śmiejąc.
— Gdybyś przyszedł mnie zabić, to raczej nie tą wykałaczką, prawda? — Podniosła się z kocią gracją, przeciągając się. — Po co przyszedłeś, Bernardzie? Ile to lat minęło? Och, chyba źle się wyraziłam… — Wstała, kierując kroki w stronę starej komody, na której znajdowała się lampa naftowa. Podpaliła ją, po czym podeszła z nią do mężczyzny, oświetlając jego ciemne oblicze. — Chciałam powiedzieć wieków, a nie lat. — Uśmiech zniknął jej z twarzy.
— Doskonale wiesz, po co tu jestem, więc przestań owijać w bawełnę. — Usiadł na drewnianym krześle, które znajdowało się tuż za nim, chowając sztylet. Poprawił marynarkę, po czym pochylił się lekko i złączył dłonie, opierając się łokciami uda. — Daj jej spokój, Eleno. Już tym jednym występkiem narobiłaś wystarczająco dużo szkód.
— Dać jej spokój? Chyba ocipiałeś! — rzuciła wściekle, a jej oczy na sekundę rozbłysły paskudnym, żółtawym blaskiem. Już od dawna ten kolor kojarzył mu się z uryną.
— Ogładę też utraciłaś, jak widzę. — Spojrzał na nią spokojnie, a jego duże oczy wyrażały jedynie rozczarowanie.
Przyglądał jej się, badając sylwetkę w blasku lampy. Smukła, wręcz chuda, sprawiała wrażenie delikatnej i ulotnej, ale on wiedział, co kryje się pod powierzchnią. Czuł wewnętrzny ból, gdy wracał wspomnieniami do czasów, w których była tą zabiedzoną, odrzuconą dziewczyną, dla której szczęścia zrobiłby wszystko. W sumie to prawie wszystko, gdy się nad zastanowił. Wiedział, że nigdy nie zdradziłby linii krwi Sorgmanów, nawet dla niej.
— Mam to w dupie. Porzuciłeś mnie, gdy cię potrzebowałam, a dla niej zgrywasz dobrego opiekuna. Jak dla nich wszystkich zresztą. — Odstawiła lampę i sięgnęła ręką na drugi koniec komody, gdzie stała karafka i kieliszek. Nalała do pełna, wypijając niemal wszystko na jeden raz. — Jesteś żałosny. Wierny jak pies, i co z tego masz? No co?
Odpowiedziało jej milczenie z jego strony. Widział jej rosnącą irytację, ale nie mógł udzielić odpowiedzi na to pytanie. Tylko jedna osoba znała go lepiej od niej, i rozumiała czym jest.  Poczuł napływającą falę smutku, gdy uświadomił sobie wielkość jej zmiany. Teraz już był pewien, że Elena nigdy więcej nie będzie odczuwać niczego, prócz złości, żalu, bólu i samotności.
— Twój widok, gdy jesteś na tym etapie zepsucia, łamie mi serce — powiedział ze szczerym smutkiem, spuszczając wzrok.
— Twoja śmierć z pewnością mojego nie złamie. Ale łaska to nie moja najmocniejsza strona, więc najpierw z wielką chęcią zetrę twoją nową ulubienicę w proch, po czym rzucę ją na pożarcie Aazri. Takie jest jej przeznaczenie, i o tym wiesz, głupcze. — Dopiła wino jednym łykiem. Słońce za oknem zaczęło swój codzienny rytuał, wznosząc się i nieśmiało wsuwając się przez okno. — Więc odpowiadając na twoje żądanie powiem tylko, żebyś z łaski swojej zniknął mi z oczu.
— Eleno…
— Wypierdalaj.
Westchnął ciężko i wstał z krzesła. Promienie słońca rozproszyły jego sylwetkę, aby po chwili sprawić, żeby zniknęła całkowicie.

***

Otworzył oczy, biorąc głęboki, spokojny oddech. Kawa, która czekała na niego w białej filiżance, nie zdążyła jeszcze ostygnąć, ale to nie było dla niego zaskoczenie. Wiedział, że ta mentalna podróż będzie krótka, a jedynie jej efekt końcowy pozostawał tajemnicą, choć nie liczył na nic innego. A może jednak?
Usłyszał skrzypienie, charakterystyczne dla starych, drewnianych schodów. Nawet nie musiał się odwracać, by wiedzieć kto zmierzał w jego stronę.
— Dzień dobry, Katherino. Dobrze spałaś? — Nie usłyszał odpowiedzi, a jedynie jakiś pomruk, z którego nie był w stanie wyselekcjonować ani jednego słowa. Postanowił się odwrócić, ale widok nie był pocieszający. Zmartwił się, widząc dziewczynę w takim stanie.
Stała za nim, owinięta jedynie w kremowy szlafrok, drżąca i smutna. Jej opuchnięte oczy wysyłały jednoznaczną wiadomość, tak samo jak ciemne cienie pod nimi. Zmartwił go widok jej zaczerwienionych białek.
— Dzień dobry, Bernardzie. Miałam ciężką noc. — Powoli podeszła do stołu i usiadła naprzeciw niego. Nalała sobie kawy z porcelanowego dzbanka. — A ty? Jak minęła ci noc?
— Też ciężko… — Spuścił wzrok. — Katherino, kiedy je ostatnio ściągałaś? — Spojrzała na niego z mieszanką dezorientacji i zdziwienia. Musiała być naprawdę zmęczona, skoro nie potrafiła się domyślić o co pytał. — Twoje nakładki…
— Och, to… — Przyłożyła dłoń do twarzy. — Nie pamiętam. Czy to ważne? — Napiła się powoli, upijając łyk wielkości łyżeczki do herbaty.
— Masz czerwone oczy. Możesz uszkodzić sobie wzrok, a tego bym nie chciał. W końcu twoje zdrowie i bezpieczeństwo to moje priorytety. — Uśmiechnął się ciepło. — Wszystko w porządku? — Kiwnęła głową, choć wcale go tym nie przekonała. — Nie wyglądasz na to.
Dłoń, w której trzymała filiżankę, zaczęła drżeć, powodując nieprzyjemny dźwięk stukania o porcelanowy talerzyk. Widział, jak jej twarz wykrzywia się grymasie smutku i strachu, ale nie przed nim, a przed tym, co czuła.
Wstał i bez długich namysłów objął dziewczynę, czując wilgoć na swojej piersi. Płakała, wręcz panicznie, a to raniło go bardziej niż cokolwiek innego. Widział ją w takim stanie tylko raz, nie będąc w stanie jej wtedy pomóc. Ale teraz mógł i miał zamiar to zrobić, bez względu na konsekwencje. Musiała mu tylko na to pozwolić.
— Nie płacz dziecko. To w niczym nie pomoże.
— Wiem, ale… ale… — Szloch tłumił jej słowa, ale mężczyzna jej nie popędzał. — Pomóż mi, Bernardzie. Błagam cię, ja… Ja czuję, jak to po mnie idzie, jak mnie pochłania, a ja tylko to pogorszyłam! Chciałam poznać prawdę, a tylko wszystko zniszczyłam!
— Cii, spokojnie. — Zaczął głaskać ją po włosach. — Pomogę ci, Katherino. Wszystko naprawimy. Od tego jestem…

***

Pogoda tego dnia nie sprzyjała, przez co — a może dzięki temu? — ulice wydawały się cudownie opustoszałe. Zapach nadchodzącego deszczu sprawiał, że powietrze było świeże, a wyczuwalne napięcie, typowe dla sezonu burzowego, wyraźnie je ożywiało.
Bernard nie poczuł się zrażony i, nie zważając na warunki, skierował kroki w stronę straganów z owocami, warzywami, pieczywem, wędlinami i masą innych pyszności, za które największa część społeczeństwa dałaby się pokroić. Nie trzeba było być geniuszem, aby uznać to za jedną z przyczyn ostatnich zamieszek. Tak samo jak wszechobecne fabryki, które truły płuca powstańców, oraz niszczyły ich ciała przez pracę, za którą dostawali marne grosze. Bernard brzydził się kulturą i zasadami tego kraju, ale nie miał na to wpływu.
Podszedł do jednego ze straganów i obdarzył sprzedawczynię ciepłym uśmiechem. Poprosił uprzejmie o bochenek chleba, masło, kilka warzyw i wędlinę, a kobieta ochoczo zaczęła przygotowywać jego zakupy.
— Witaj, Rosaline. Jak rozumiem, ten cudaczny kapelusz miał posłużyć za kamuflaż?
— Cholera, jak mnie poznałeś? — Kobieta stojąca przy tym samym stoisku odwróciła się, choć nie zdjęła ogromnego nakrycia głowy. — Wiesz, unikam Clementine. Kręci się w pobliżu, a ja nie mogę już jej słuchać. Nigdy nie uwierzysz, co mi ostatnio opowiedziała, stuknięta starucha…
— Nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć. W końcu nie po to się spotkaliśmy.
— Ech, no wiem, ale nie mogę się powstrzymać. To chyba ten wiek, kochany Bernardzie… — Odchrząknęła, po czym zaczęła oglądać towar. — Medycyna się rozwinęła, a ona z niej skorzystała. Ponoć miała hemoroidy, a oni je jej usunęli. Rozumiesz? Wycięli i normalnie zrobili… no wiesz… — Zniżyła głos i szepnęła mu na ucho, jakby to były sekrety wagi państwowej. — Odbyt od nowa! Wyobrażasz sobie? — Na litość boską, przemknęło przez jego myśli niczym strzała. Szczerze nie chciał o tym słyszeć, ale nie miał wyjścia, bo kobieta wpadła w typowy dla siebie trans opowieści. — Poradzili jej, żeby od razu go używała, żeby się, wiesz, wyrobił. A wiesz co ona zrobiła? Cały miesiąc nic nie jadła, bo bała się wizyty w wychodku. — Zachichotała. — Ponoć nie piła nawet kawy ani herbaty, bo bała się, że to poruszy jakieś stare gówno i będzie musiała to zrobić. —Szczerze się roześmiała, a on jedynie przewrócił oczami. Po chwili spoważniała. — I ona tak cały czas. Już nie mogę jej znieść! Chyba rozumiesz, prawda?
— Doskonale… — Zapłacił sprzedawczyni i podziękował, odbierając swoją siatkę. — Rosaline, przejdź się ze mną. Musimy porozmawiać na bardziej poważne tematy.
Skinęła głową i pochwyciła ramię, które jej zaproponował. Szli spokojnie, niczym stare, dobre małżeństwo, choć Bernard wyglądał od niej znacznie młodziej, nawet mimo kilku zmarszczek.
— Co wiesz o… incydencie, który ostatnio wydarzył się w teatrze? — spytał, spoglądając na kobietę ukradkiem.
— O niczym nie wiedzą. Właściwie to nikt jej tam nie widział, więc nie mają nawet cienia podejrzeń. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu tam naprawdę wybuchł pożar, i podejrzewają, że śmierć Finwicka była wynikiem paniki gości. Zadeptali go.
— Interesujące. Chyba los jest po naszej stronie. — Uśmiechnął się. — A wojsko? Co tam robili?
— Byli przygotowani zjawić się tam w każdej chwili. Goście zachowywali anonimowość, ale i tak każdy wiedział, że będą tam ważne persony.
— Rozumiem. Coś jeszcze?
— Dante Lawrence przechwytuje wszystkie listy Katheriny. Oczywiście nic mu one nie mówią, ale nie ma się co dziwić. Najwyraźniej próbuje być sprytniejszy od nas, choć jeszcze mu to nie wyszło. — Uśmiechnęła się serdecznie i spojrzała w stronę straganu z owocami. — To chyba wszystko. Muszę jeszcze kupić kilka rzeczy. Och, Bernardzie, jestem już stara, a ty? Spójrz tylko na siebie, nic się nie zmieniłeś.
— Wiesz kim jestem, kochana Rosaline. — Ucałował jej dłoń delikatnie, i z szacunkiem, choć nie do końca miał na to ochotę po jej opowieści. Z drugiej strony, nie mógł odmówić jej zalet, dzięki którym wiedział wszystko co potrzebne i przydatne. Nigdy go nie zawiodła, choć kruchość jej życia napawała go smutkiem. — Wszystko co robię, robię dla niej.
— Wiem o tym. Oby tym razem ci się udało, bo inaczej Fengelsi upadnie. Tylko pilnuj jej, bo ta wiedźma nie odpuści.
— Postaram się, Rosaline. — Patrzył jak odchodziła, zajmując się swoim słodkim, przyziemnym życiem. — Postaram się…

***

Cicho zamknął za sobą drzwi, stawiając siatkę z zakupami na drewnianej szafce. Zdjął czarny płaszcz i powiesił go na wieszaku, odruchowo wygładzając materiał. Jego twarz odbijała się w lustrze, które wisiało na wytapetowanej ścianie.
Nie lubił luster. Zawsze sprawiały, że czuł się nieswojo, widząc własną twarz patrzącą na niego zza tafli szkła. A teraz, gdy ów lustra były tak doskonałe, widział się wyraźniej niż kiedykolwiek. Skóra ciemna, albo jak mawiali niektórzy – czekoladowa, bądź brudna, paskudna, niczym niewolnik, małpa. Jego duże oczy zawsze były życzliwe, o czym doskonale wiedział. Nawet wrogowie nie mogli nadziwić się, jak łagodnie na nich spoglądał. Okrągła twarz, szeroki nos, pełne usta, no i broda, którą ostatnio zapuścił. Katherina uważała, że dodaje mu uroku, choć on zastanawiał się, czy zbytnio go nie postarza.
— Katherino, wróciłem! Pomyślałem, że pewnie zgłodniałaś, więc kupiłem coś na obiad. — Wziął siatkę i skierował się do kuchni, ale dziewczyna nie odpowiadała. — Katherino?
Odstawił papierową torbę na stół i rozejrzał się. Ani śladu dziewczyny, a jedynie jej delikatne, słodkie perfumy unoszące się w powietrzu.
Usłyszał śmiech. Tak serdeczny, szczery, po prostu szczęśliwy. Aż ciężko było mu w to uwierzyć, bo nie słyszał go od tak dawna.
Podszedł do uchylonego okna i zobaczył ją, taką promienną i radosną. Stała tam, na chodniku, razem z młodym panem Lawrencem. Chciałby go nienawidzić, ale nie potrafił. Nie teraz, kiedy widział, ile szczęścia jej dawał.
Kochana Katherino. Nawet ty nie wiesz wszystkiego, ale jak mogę ci powiedzieć? Nie potrafię. Nie teraz, gdy on wyzwala cię z ciemności.
Stał tak i przyglądał się, ciesząc się jej szczęściem. Czuł łzy napływające do oczu, lecz nie smutku, a radości. Od zawsze była taka smutna, a teraz…
Chwileczkę…
Zmrużył oczy i pociągnął nosem, wyczuwając znajomą woń w powietrzu. Westchnął ciężko i przewrócił oczami, odwracając się.
— Wydawało mi się, że czuję odór zgnilizny — rzucił w stronę stojącego przy schodach mężczyzny. — To niezbyt roztropne z twojej strony. Przychodzisz tu w biały dzień, jak do siebie.
Na szczupłej, pociągłej twarzy mężczyzny wykwitł cyniczny uśmiech. Światło dnia sprawiało, że jego skóra była biała niczym papier, a rozległe poparzenia — niektóre wciąż krwistoczerwone — jeszcze bardziej widoczne.
— Jestem u siebie, Bernardzie. — Jego zachrypnięty głos przyprawił go o gęsią skórkę. W jego obecności zawsze czuł się tak, jakby zanurzał się w jeziorze pełnym robactwa i gówna.
Dopiero teraz zauważył, że całe dłonie mężczyzny pokryte są krwią, sięgającą nadgarstków. Była świeża, co napawało go jeszcze większym niepokojem.
— Po co przyszedłeś? Nie ma tu nic dla ciebie… Aazri.
Mężczyzna zachichotał, niczym szaleniec. Jego głos zmienił się, rozdzielił na dwa — jeden gruby, męski, a drugi kobiecy. Światła zaczęły migać, a podłoga trząść. Oczy mężczyzny rozbłysły srebrzysto-białym blaskiem.
— Wszystko tutaj jest dla mnie. To ciało żyje tylko dzięki mojej łasce, tak samo jak ty. Myślisz, że coś znaczysz? Jesteś tylko pionkiem na mojej planszy, pyłem, który unosi się i opada, gdy stawiam kroki! Marnym tworem mego brata, który sczeźnie, jak wszystko, gdy powrócę!
Światła migały, a niektóre żarówki pękły, raniąc twarz i dłonie Bernarda, gdy próbował się osłonić.
— Koniec tego! — Jego głos rozbrzmiał potężnie w całym domu, a oczy rozjarzyły się złotem. — Jesteś za słaby, by mi grozić! Bez niej jesteś niczym, a ja nie pozwolę ci jej mieć. Nigdy!
— JAK ŚMIESZ STAWAĆ NA MOJEJ DRODZE! — W jednej sekundzie cały gniew zniknął. Wszystko wróciło do normy, a jedynym śladem sprzeczki było szkło na podłodze. Jego głos wrócił do swojej ochrypłej normy. — Wrócimy po nią, Bernardzie. Mamy do tego prawo. W końcu należymy do rodziny. — Cofnął się w cień, gdzie z ciemności widoczne były jedynie jego jasne, białe oczy.  — Mam dla ciebie prezent, stary przyjacielu…
Z mroku wytoczył się biały, splamiony krwią worek, a mężczyzna zniknął, jakby nigdy go tu nie było. Bernard podejście do worka zawdzięczał tylko silnej woli, bo całe jego ciało dawało mu sygnały, że nie powinien tego robić. Doskonale wiedział co znajduje się w środku, ale dręczyło go inne pytanie, a mianowicie — kto?
Ostrożnie ujął worek w dłonie. Widział w swoim życiu gorsze zbrodnie, ale w środku mogło być wszystko. Raz jeszcze spojrzał za okno, ale Katheriny już tam nie było, tak samo jak młodego Lawrenca, co było jedyną dobrą rzeczą, o której Bernard mógł pomyśleć akurat teraz. Musieli gdzieś razem pójść, co bardzo go cieszyło.
Położył worek na stole, ostrożnie go odwijając. Dreszcz przeszedł po całym jego ciele, gdy tylko zobaczył kręcone, rude włosy, jak zawsze piękne i zadbane. Czuł nadchodzące mdłości, ale udało mu się opanować. Zdjął materiał i rzucił go na podłogę.
Nie potrafił powstrzymać łez. Przez lata znajomości, które dla niego były jedynie krótkimi epizodami, polubił tę figlarną kobietę. Gdy była jeszcze w średnim wieku, nawiązał z nią romans, choć wiedział, że to błąd. W końcu ile może żyć człowiek? Sześćdziesiąt lat? Osiemdziesiąt? Prędzej czy później umierali, a on trwał.
Och, Rosaline…
Już od dawna nie czuł łez na swoich policzkach, lecz dziś płynęły niczym deszcz z nieba. Smutek, żal i gorycz wypełniały go, ale nie mógł nic z tym zrobić. Mógł jedynie rozpaczać, płacząc niczym dziecko, za jedną z najbliższych jego sercu istot.

***

— Dziękuję za miły wieczór, Vincent. Było naprawdę wspaniale — powiedziała zgodnie z prawdą, uśmiechając się do niego.
— Ta dzielnica może nie jest najpiękniejsza, ale bary i piwiarnie ma zdecydowanie najlepsze. Zapraszam o każdej porze dnia i nocy, jeśli zechcesz to kiedyś powtórzyć. — Ukłonił się teatralnie, nieco bardziej niż lekko podchmielony. Był teraz naturalny i szczęśliwy, co niezwykle ją cieszyło. — A może chcesz usłyszeć kawał? Widzisz, przychodzi baba do lekarza i…
— Proszę cię, nawet nie zaczynaj… — Parsknęła śmiechem, nie mogąc się opanować. Nie rozumiała swoich uczuć do niego, bo były abstrakcyjne i nienaturalne, a przynajmniej dla niej. — Tego typu żarty są naprawdę beznadziejne!
— A może mój jest inny? — Śmiał się, wymawiając te słowa.
— Szczerze wątpię! — Również się śmiała, ale wiedziała, że to odpowiednia pora na sen. — Muszę już iść. Ty też powinieneś, już późno.
— O mnie nie musisz się martwić, umiem o siebie zadbać. — Puścił do niej oczko i ucałował w dłoń. — Dobranoc.
Odwrócił się i odszedł, lekko chwiejnym krokiem, choć w pogodnym nastroju. Poczekała, aż zniknie za jednym z budynków, po czym weszła do wynajętego domu. Uśmiech zniknął jej z twarzy, choć nie mogła odmówić Vincentowi dobrego wpływu, jaki na nią miał. Nawet jeśli objawiało się to wizytami w piwiarniach.
Weszła do domu, cicho zamykając za sobą drzwi. Od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Zbyt cicho — pomyślała, co zgadzało się z prawdą. Bernard zawsze otaczał się muzyką, gotował, sprzątał, ale nigdy nie siedział w ciszy. Było coś jeszcze, co ją zaniepokoiło, a mianowicie zapach. Czuła ocet i cytryny.
— Bernardzie? Jesteś tu?
— Jestem w salonie. — Usłyszała cichą odpowiedź, niepodobną do przyjaciela. Miał zachrypnięty głos i nie tak radosny i przyjazny jak zazwyczaj.
Zdjęła buty i płaszcz, zostawiając je w nieładzie. Od razu skierowała się do salonu, zarówno zaciekawiona jak i zaniepokojona.
Widok był tak nieprzyjemny, jak i nietypowy. Bernard siedział w ciemności, samotnie pijąc czystą whisky ze szklanki. Na stole leżało coś sporego, owiniętego w białą tkaninę.
— Co się dzieje? To do ciebie niepodobne. — Podeszła do stołu i usiadła na fotelu naprzeciw mężczyzny. — Co to jest?
— Otwórz. Jest tam też liścik, chyba do nas obojga.
Przełknęła ślinę. Bała się zajrzeć pod tkaninę, bo cokolwiek w niej było, doprowadziło Bernarda do takiego stanu. Zdecydowała się odwinąć materiał, ale od razu chciała cofnąć swój czyn. Zakryła usta dłonią, czując napływ mdłości. Postanowiła od razu przejść do wspomnianego wcześniej listu, choć była to bardziej krótka notatka.

,,Jeśli nie zakończycie tych niedorzecznych sprzeciwów, następną ofiarą będzie ktoś bliski twemu sercu, Katherino. I nie zostanie potraktowany tak uprzejmie, jak ona, bo zginęła nim oddzieliłem jej głowę od reszty ciała.’’

— Kurwi syn… — syknęła. Świadomość, że dała się zmanipulować Elenie ją irytowała, a to ją rozwścieczyło. Wiedziała, że w obecnym stanie nie jest w stanie walczyć z wiedźmą, ani z jej sojusznikami, więc podjęła decyzję. Mogła kosztować ją nawet życie, ale to nie było teraz najważniejsze. Nie dla niej. — Bernardzie, rozumiem twoje cierpienie, ale musisz coś dla mnie zrobić. Zdejmiesz barierę.
— Słucham…? — Spojrzał na nią, niedowierzając jej słowom. — Bariera to przecież jedyne co oddziela cię od… — Westchnął ciężko. — Nie. Nie ma mowy.
Nie mogła tego zaakceptować. Wstała i podeszła do komody, otwierając jedną z szuflad. Wyjęła z niej małe pudełko, stojąc tyłem do niego, po czym sięgnęła palcami do swoich oczu. Dwie niebieskie nakładki schowała do pudełka wypełnionego przeźroczystym płynem i odwróciła się w stronę Bernarda.
— Wiesz, czym jestem. Tak musi być, nie ma innego wyjścia. — Jej naturalne, białe oczy wydawały się świecić w ciemności. Ukrywała je od tak dawna, że ich widok napawał ją uczuciem sugerującym, że nie należą do niej. — Zdejmij barierę, a będę mogła ich odeprzeć.
— To nie wchodzi w grę! Może od razu mam dać temu potworowi broń i nakierować ją na środek twojego czoła? To samobójstwo! Nie zrobię tego, choćby…
— Zrobisz. Kochałeś Rosaline, wiem o tym. Przeczytanie tego może ci ułatwić podjęcie decyzji. — Wyjęła oprawiony w skórę dziennik i rzuciła go na stół. — Zastanów się nad tym, bo unikanie problemu nie sprawi, że on zniknie. Będzie tylko rósł.

~~~*~~~

Błotników już nie szukam, jeśli ktoś chciałby znać zakończenie tej szalonej historii ;)
 Nie będę się wypowiadać na temat tego rozdziału, bo nie :P Powiem tylko, że może się tam pojawić jakieś masło maślane, bo nie miałam siły brnąć przez to jeszcze raz i poprawiać swoje błędy. Jestem dobrej myśli, że aż tak dużo ich nie ma ;)
Dziękuję raz jeszcze Nessie za polecenie mojego bloga, bo miło czytać opinie i pomysły różnych osób. No i tak, jak się mój twór podoba, to łechta to mojego ego w dobrym miejscu :D
Dziękuję za wszystkie opinie i komentarze :) W razie takiej potrzeby zawsze można napisac do mnie maila na adres nieznajomablogger@gmail.com, choć mam szczerą nadzieję, że nie będziecie mnie w tych mailach oblewać mnie wiadrami pomyj ;)
Do zobaczenia dzieciaczki!
Powstanie tego rozdziału wspierał Compay Segundo - Chan Chan

6 komentarzy:

  1. Hej :3
    Trochę mi zeszło, ale nie lubię pisać komentarzy na siłę – wtedy zwykle nie mają sensu. Tak czy inaczej, teraz jestem i w końcu się za to zabieram ^–^
    Napisałam Ci już prywatnie, czego mi zabrakło, więc nie będę się powtarzać, bo to mija się z celem. Pomijając jednak to, co – moim zdaniem – tutaj zgrzytało, sam rozdział jak najbardziej na plus. Bernard jest ciekawą postacią, którą w końcu pozwoliłaś nam lepiej poznać i to jest fajne. Podoba mi się jego stosunek to Katheriny. Jest jej przyjacielem, opiekunem i widać, że zrobiłby dla niej wszystko, gdyby to okazało się konieczne.
    Powiem szczerze, że jakoś nieszczególnie zaskoczyły mnie jego powiązania z Eleną. Z Rosaline o wiele bardziej, bo i o niej początkowo praktycznie nie wspominałaś. Tak czy inaczej, od początku było czuć, że facet nie jest taki niewinny, jak mogłoby się wydawać, więc powiązania z wiedźmą nie szokują. Nie żeby to było złe, bo całość jak najbardziej mi się podobała. Rozmowa z mężczyzną w płaszczu, który później zjawia się w domu Katheriny i Bernarda, by porozmawiać z tym drugim, tym bardziej była intrygująca. Z dość niefortunnym zakończeniem, aż zrobiło mi się go szkoda, bo jasno dałaś do zrozumienia, że kochał Rosaline…
    Wracając do tej biedaczki, to padłam na tej rozmowie na targu. Ta historia o hemoroidach… O borze wszechlistny, co to było? :V Genialne, no po prostu… genialne i tyle. Idealna przeciwwaga do tego, o działo się później xD
    Coś się dzieje i to widać. Mam wrażenie, że Katherina dała się sprowokować, sądząc po rozmowie, którą na koniec odbywa z Bernardem. Jakkolwiek należy rozumieć to, o co go poprosiła, zdecydowanie nie ma co spodziewać się czegoś dobrego. Przeciwnie – widać, że to zmierza w złym kierunku, ale pewnie dopiero pokażesz nam w czym rzecz. I powiem szczerze, że jestem tego ciekawa ;)
    Heh, nie ma za co dziękować. Podoba mi się, to polecam dalej, bo czemu nie? :D A jeśli w ten sposób choć trochę motywuję do pisania, tym lepiej.
    Oczywiście czekam na następny!

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hemoroidy to poważna sprawa XD Sama nie wiem czemu to tam umieściłam, ale tego nie zmyśliłam, bo to było podobnie jak z kotem. Ale to nie były moje przeżycia, 100% anonimowości :d
      W jakim kierunku to zmierza to się okaże, ale teraz nic nie będę mówić, bo spoilerom mówię nie ;)
      Chyba już długo nie będziesz musiała czekać na następny, bo muszę podzielić się Stefanem i już nie będę spędzać w nim tyle czasu :< Trzy dni to dużo, bo wpadłam w opisowy ciąg i sypię jak z rękawa :D Kolejny rozdział będzie dość obfity, a przynajmniej na to się zapowiada.
      Pozdrawiam,
      Nieznajoma.

      Usuń
  2. Pierwsze co mi się nasuwa na myśl, to czym jest Bernard i to jak poznał Elenę, bo wygląda na to, że ona nie zawsze była wredną suką. No cóż... bywa.
    Szczerzę wątpię, że ona go posłucha, bo w sumie dlaczego by miała? Nie wyglądało na to, że boi się Bernarda, ani też nie darzy go żadnymi uczuciami, chociaż nie do końca. Ma do niego żal, a może i go nienawidzi, a to raczej pcha do robienia wręcz na odwrót. Poza tym Elena chyba dąży do jakiegoś swojego celu i jedyną osobą, której jest oddana i jej nie zdradzi, jest ona sama.
    No patrzcie, w domu samego Dantego jest szpieg! No w sumie to raczej był, skoro skróciłaś ją o głowę (właśnie zaczęłam się śmiać jak głupia, bo moja wyobraźnia podsunęła mi obraz Czerwonej Królowej, która krzyczy „skrócić ją o głowę!” – ale to tylko ja^^).
    Wiedziałam, że z Kat jest coś nie tak, a jak dobrze pamiętam i czegoś nie pokręciłam, to nawet podejrzewałam ją o to, że ma coś wspólnego z tymi o tych oczach – właśnie powstało pełne zrozumienia zdanie, ehh... wybacz, mam nadzieję, że mimo wszystko wiesz, co mam na myśli.
    Więc biały koleś jest ucieleśnieniem tego czegoś czarnego (że mroku czy coś)? A że to kiedyś krzyczało, ze jest bogiem, to ten koleś to bóg i ma brata, tak? Który skopał mu dupę i teraz ten potrzebuje Katheriny, żeby odzyskać moc, władzę i co tam sobie jeszcze wymarzył? To w sumie było by w stylu tych złych. ;)
    Z ciekawości wrzuciłam sobie w wyszukiwarkę „Aazri” i zdecydowanie to co mi wyskoczyło, nie pasuje do klimatu tej historii. xD
    Ściąganie bariery... Szczerze nie wiem pod co mogę to podciągnąć. Na ogół mam mnóstwo różnych teorii, a w tym przypadku mam jakąś pustkę w głowie. Chociaż może nie do końca, tak mi się coś kołacze, że może chodzi o to, że to blokuję/spowalnia ciemność, która pochłania Kat od środka, czy coś takiego.
    Ale już chyba zaczynam bredzić bez sensu i w ogóle się motam we własnych myślach i słowach, więc zostawiam taki chaotyczny komentarz.;)
    Pozdrawiam!^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z czystej ciekawości też poszukałam no i... eee... to chyba nie jest to, co ja mam na myśli w tym opowiadaniu XD
      https://www.youtube.com/watch?v=c7KnAPMSreU <-- jaka muza, haha, totalnie nie moje klimaty :d
      Spokojnie, wszystko się wyjaśni, ale kiedy... tego nawet ja nie wiem. Problemy kogoś, kto pisze na bieżąco... ;)

      Usuń
    2. Heh... to jeszcze nie to, bo poprawiło Ci to na „Aazari”. A „Aazri” jest jeszcze lepsze. :P https://www.youtube.com/watch?v=09kAw1fUMkg xD

      Usuń
    3. Trochę jak Mario Bros, ale po LSD :d Boże xDDD
      Nie, nie, nie, ja nie wzięłam tego stąd :d

      Usuń

Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny, więc nawet jeśli nie chcesz publikować swojej opinii, po prostu daj mi znać, że jesteś :)