23.03.2017

Rozdział I – Spotkanie

Tłum gości wlewał się do pomieszczenia rzeką złota, srebra, drogich jedwabi i tego okropieństwa, które ktoś nazwał modnym – wysokich fryzur, których składu lepiej nie analizować. Dwustu pięćdziesięciu gości , wszyscy z elit, arystokracji, byli żołnierze i wysoko postawienie urzędnicy, bardziej lub mniej piękne kobiety. Nad ich głowami wisiały najdroższe, ogromne żyrandole, pełne kryształów.
Dante znał większość tych osób, lecz nie wszystkich. Niektóre damy przyszły w towarzystwie swoich dzieci, licząc na zeswatanie ich z jakąś dobrą partią. Widział, jak na sale wchodzą jego przyjaciele z Zakonu, między innymi Aleksander Corbel i Aurelia Dove. Przywitali się na odległość, prostym skinieniem głowy. Zauważył, że panna Dove, dziedziczka pokaźnej fortuny, daje coś kelnerowi, który od razu skierował się w jego stronę. Chłopak podał mu złożoną w kostkę kartkę papieru. Podziękował i odwinął ją, gdy ten odszedł.
,,Drogi Dante, mam nadzieję,
 że pamiętasz o naszym spotkaniu.
Oby koncert nie okazał się dla
 Ciebie ważniejszy, niż nasze bezpieczeństwo.
Uskalydzi muszą trzymać się razem.
A.D.’’
Dante uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. Schował liścik do kieszeni czarnego surduta i poprawił krwistoczerwoną apaszkę. Owszem, miał już 65 lat, ale czy z tego powodu musi już mieć problemy z pamięcią? Aurelia zawsze lubiła wytykać mu wiek, bo sama miała dopiero 38 lat. Myślała, że będzie lepsza w roli lidera Zakonu, ale jego zdaniem myliła się. Posiadała jedynie pieniądze, rodzinną tradycję i szczerą nienawiść do tych cholernych pogan, którzy po cichu pozwalają wykluwać się tym swoim małym demonom. Brakowało jej doświadczenia.
Witał kolejnych gości. Jedna z pań połechtała ego mężczyzny, zachwycając się jego siwą brodą. Niestety, czas miłych rozmów właśnie się skończył. W jego stronę dumnie kroczyła Ona – jego nemezis. – Witaj Clementine. Miło cię widzieć – skłamał jej w żywe oczy.
– Dante, wspaniałe przyjęcie! To naprawdę niesamowite. Musisz naprawdę kochać syna, to wszystko tylko dla niego… – kontynuowała swój szczebiot, ale on już nie słuchał. Boże, jak on jej nienawidził. Jej głos zawsze działał na niego jak płachta na byka. To paskudne, rude ptasie gniazdo na głowie, zmarszczki nieudolnie zapudrowane na kredową biel i te okropne, różowe suknie cuchnące starością. Dla niego była odpychająca.
Clementine przeszła do obgadywania każdego obecnego tu człowieka. Dante potakiwał machinalnie, choć nie wiedział za bardzo po co i na co. Dyskretnie rozejrzał się po sali, ale gościa honorowego jeszcze nie było. Poczuł rozczarowanie.
– …to nie tak, że ją oceniam! Jest wdową i to nie oznacza, że musi być do końca życia sama, ale tak bez ogródek? Zero wstydu.
Zakończyła swój słowotok biorąc głęboki wdech. Przyglądała mu się, jakby czekając na aprobatę jej poglądów, lecz jego twarz straciła jakikolwiek wyraz i milczał.
– A jak tam Vincent? Znalazł narzeczoną na tym wyjeździe? Wiesz, w tym wieku już wypada.
,,Och, do kurwy nędzy, czy ona się nigdy nie odczepi?’’ przemknęło przez jego myśli.
– Nie, nie znalazł. Prawdę mówiąc to skupił się na nauce. Wydoroślał i nabrał pokory, ale chyba nie jest jeszcze gotów na małżeństwo.
– A to wielka szkoda… – Westchnęła z rozczarowaniem. – Moja córka nadal jest sama, może gdyby ich ze sobą zapoznać…
Mężczyzna poczuł jak jego wewnętrzne ja zanosi się żałosnym szlochem. Gdyby ta wariatka nie była przyjaciółką jego żony to powiedziałby jej, że ma iść do diabła i więcej mu się na oczy nie pokazywać. Niestety, skandal po takim wyskoku nie był tego wart. Zacisnął pięści tak mocno, że zbielała mu skóra. Poczuł, że jeszcze trochę, a paznokcie przebiją jego dłonie na wylot.
– Droga Clementine, wiesz jak bardzo lubię z tobą gawędzić, ale niestety czekam na ważnego gościa. Chodzi o interesy. Muszę być wolny, gdy się zjawi, jeśli wiesz co mam na myśli.
– Ależ oczywiście! To pewnie ta młoda dama z Hedensaru? Słyszałam, że jest naprawdę piękna, ale nawet to w połączeniu z jej pochodzeniem nie powinno dawać jej prawa do takiej roli… Doprawdy, dziwny kraj! Och, no nic, pójdę już. Baw się dobrze, kochany.
Odeszła, zostawiając go w stanie głębokiego szoku. Skąd ta raszpla mogła wiedzieć kim jest ta kobieta? Sam w życiu jej na oczy nie widział i nie rozpowiadał na lewo i prawo kto go odwiedzi. Zniechęciła go tym do siebie jeszcze bardziej. Pewnie wiedziała, jaką bieliznę dzisiaj nosił.
Z rozmyślań nad znienawidzoną Clementine wyrwał go dobrze znany mu głos.
– Może przestań się tak kwasić, bo gości odstraszysz.
Dante spojrzał na syna wzrokiem zbitego psa, jednak widząc jego zadowolenie ze swojego cierpienia od razu przybrał bardziej godną postawę.
Już od dawna dzieliło ich więcej, niż łączyło. Vincent uważał, że Dante bezpodstawnie go ukarał, ale jego zdaniem to nie była prawda. Chciał dać mu lekcje życia. Oczekiwał powrotu dojrzałego człowieka, który poradzi sobie sam w każdej sytuacji, a co najważniejsze – dostrzeże wagę tego, co Zakon robi dla ludzkości i jakie korzyści niesie bycie jego członkiem. I chociaż syn nie spełnił jego oczekiwań w stu procentach, to nie mógł powiedzieć, że cały ten zabieg nic nie dał. Vincent stał się niezależny, dojrzał emocjonalnie, ale zrobił się też pyskaty. Przynajmniej w stosunku do niego. Młody nadal nie podzielał jego poglądów, a to było dla Dantego bardzo ważne, jak nie najważniejsze.
– Dobrze, że humor ci dopisuje, ale lepiej zachowaj go dla gości. A szczególnie dla tego jednego. Wiesz, że dogadanie się z tą kobietą jest ważne.
– Jeśli tak bardzo zależy ci na jej aprobacie, to może sam będziesz ją zabawiał na tym koncercie? A nie wmawiał wszystkim, że cały ten cyrk jest dla mnie.
– Owszem, zdradziłem ci cel tego przyjęcia, ale ono jest też dla Ciebie. Nawet, jeśli w to nie wierzysz. Bardzo się cieszę z twojego powrotu, synu. – W odpowiedzi usłyszał jakieś mruczenie ze strony Vincenta, ale zignorował to. Jeszcze zrozumie. – Choć raz nie rób mi na przekór i zrób to, o co cię prosiłem, dobrze?
Vincent westchnął i poprawił krawat – prezent powitalny od matki. To modowa nowinka, której Dante nie pochwalał, aczkolwiek musiał przyznać, że chłopak dobrze w nim wyglądał. Jego elegancki garnitur – kolejna nowinka ­– dobrze na nim leżał, choć jak na gust ojca był zbyt prosty. Polecał mu surdut, ale jak przyjdzie ten dzień, że Vincent go posłucha, to z pewnością zaznaczy to sobie w kalendarzu.
– Jakbym miał jakieś wyjście. Czyli mam się nią zaopiekować jak grzeczny piesek i zaprosić ją na jutro na jakąś kolację, tak?
– Poproś, aby przyszła. Wiesz gdzie. Zna nasze obyczaje, zrozumie dlaczego zobaczymy się dopiero jutro. Pamiętaj, że reprezentujesz dzisiaj nie tylko mnie, ale i nasz kraj. Zachęć ją do współpracy, albo chociaż spraw, by nas polubiła.
– To przypomnij mi tylko, jak ta gwiazda się nazywa, bo jeszcze z wrażenia zapomnę – rzucił sarkastycznie, przeczesując czarne włosy palcami. Dante zaśmiał się i jeszcze raz obejrzał syna. Musiał mieć pewność, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Nie mógł odmówić mu urody, którą odziedziczył po matce. Miał jej piwno-żółte oczy i bladą skórę. Kolejny raz powtórzył sobie, że wszystko pójdzie gładko.
– Katherina Victoria Sorgman. Córka kanclerza Hedensaru. Reprezentuje tutaj zarówno jego, jak i rodzinne interesy.
– Ciekawe imię. W życiu nie natknąłem się na taką formę.
– Mniejsza o jej imię. Nie wspominaj nic o wierze tego kraju. Wszyscy wiedzą, że to poganie, ale to drażliwy temat. Jeszcze nie robiliśmy z nimi interesów, więc bądź ostrożny.
Podszedł do nich elegancko ubrany mężczyzna o twarzy, którą łatwo zapomnieć. Jego zadaniem na dziś było pilnowanie wejścia i odznaczanie kolejno pojawiających się gości z listy. Poinformował, że przyszli już wszyscy, a panna Sorgman była ostatnia. Właśnie weszła i została zaatakowana przez Clementine i jej niezamykającą się jadaczkę. Podziękował mu, choć imienia nie dołączył – po prostu go nie pamiętał.
– Kieruj się za szczebiotem tej starej wariatki, a znajdziesz i naszego gościa. Nie będzie mnie na koncercie. Mam… ważniejsze sprawy.
Vincent nie zdążył odpowiedzieć, bo ojciec po prostu odwrócił się i odszedł. Ukrył się w tłumie i chwilę obserwował poczynania syna.
Chłopak podszedł do panny Sorgman i przywitał ją eleganckim ucałowaniem dłoni. Nie wiedział, jak tego dokonał, ale Clementine szybko zostawiła ich w spokoju. Zauważył, że dziewczyna go oczarowała, ale nie dziwił się – była naprawdę piękna. Miała czarne włosy i bardzo jasne, niebieskie oczy. Podkreśliła delikatne rysy twarzy prostą fryzurą, czyli zwykłym upięciem w kok. Od razu zauważył też różnicę w stylu ubioru. Nosiła bardzo prostą, białą sukienkę, długą do ziemi, która odsłaniała szczupłe ramiona. Była też dużo niższa od jego syna.
Dostrzegł, że oboje się uśmiechają, a ona nawet czasami się śmiała. To dobry znak. Widział, jak Vincent oferuje jej swoje ramię i odprowadza na widownię. Zespół był już prawie gotowy.
Dante uśmiechnął się i schował za jednym z ceglanych filarów. Wcisnął jedną z cegieł, po czym otworzyło się za nim przejście. Nikt nie zauważył jego zniknięcia.

***

Szedł długim korytarzem. Oświetlony był tylko przez kilka pochodni. Nie było tam żadnych okien, po prostu ciemność.
Po przejściu jeszcze kilkudziesięciu metrów dotarł do bardzo bogato zdobionych, metalowych drzwi. Były ciężkie, bardzo masywne, ale dzięki stałej konserwacji otworzyły się bez problemu i żadnego dźwięku. Schował do kieszeni ogromny klucz, którym je otworzył.
Wkroczył do wysokiej, ciemnej sali. Była okrągła i nieduża. Na środku znajdowało się coś, co wyglądało jak studnia, jednak otwór był na to zdecydowanie za mały. Dante zbliżył się, a z ciemności wyszło sześć postaci. Stali w kręgu, otaczając kamienny otwór. Każdy z obecnych nosił długi, ciemny płaszcz z kapturem, więc pozostało mu tylko rozpoznawanie ich po głosie i posturze.
– Aleksandrze, Aurelio – odezwał się do ludzi, którzy stali naprzeciwko. – Chyba jednak was nie zawiodłem, prawda?
– Nie, nie zawiodłeś – zachichotała Aurelia. – Mamy tu naszego świadka. Magnus go przesłuchiwał, więc z pewnością nie ma już niczego, czego byśmy nie wiedzieli o tamtym zdarzeniu.
– Dlaczego musieliście uciekać się do tortur? Przecież to biedak, powiedziałby wszystko za dwa złote verdy – powiedział Jakub, zwolennik humanitarnego traktowania wszystkich. Nawet pogan i najniższych klas społecznych.
– Niestety, nasz sprawca – zaczął Aleksander, prawnik i kuzyn Aurelii. – nie jest głupi. Zauważył tą pijaczynę od razu, po czym mu groził. Wydaje mi się jednak podejrzanym, że sam nie zabił szumowiny.
– Moim zdaniem to część jego planu – wtrąciła Orianna, właścicielka jednego z większych banków w mieście. Jej tragicznie zmarły mąż wszystko jej zapisał. – Wiedział, że i tak pozbędziemy się tego człowieka, a ze strachu przed metodami Magnusa chyba nawet ja bym się ugięła…
– Sugerujesz, że on nas zna? – spytał Dante.
– Oczywiście. Widzisz tu jakieś inne wyjaśnienie?
– Ten skurwiel się z nami bawi – rzekł Sebastian. Nawet w tych ciemnościach widać było jak potężnej jest postury. – Ten cały niby mord rytualny, czy jak to tam nazywacie, był na pokaz. Ostatniego chuja, który bawił się w takie rzeczy, zaszlachtowałem trzydzieści lat temu. Ten nowicjusz nawet nie doprowadził rytuału do końca, jeśli to w ogóle było to, bo nic się nie stało.
– Nigdy nie chwaliłeś się, że widziałeś rytuał – wtrąciła zaciekawiona Aurelia. – Jak to było? Co się stało?
– Innym razem. Teraz nie mamy na to czasu – powiedział stanowczo Franklin.
– Koniecznie musisz mi o tym opowiedzieć, ale jak już sam powiedziałeś, przy innej okazji. No dobrze… Magnusie, opowiedz nam wszystko czego się dowiedziałeś.
Mężczyzna o  szerokich ramionach i przeciętnym wzroście wystąpił krok do przodu. Biel jego skóry mogłaby konkurować z niejedną ścianą. Nawet spod kaptura widać było jego surowe rysy. Twarz miał kamienną, nietkniętą emocjami.
– Ciężko było coś z niego wyciągnąć. Strach przed naszym mordercą był silniejszy nawet od bólu, który mu zadawałem. Ale złamałem go. Ponoć napastnik był młody, choć świadek nie był w stanie określić wieku dokładnie. Około dwadzieścia, do dwudziestu ośmiu lat maksymalnie. Nosił białe ubranie, brudne – spodnie i jakiś dziwny płaszcz z kapturem. Nie miał koszuli ani butów. Większość jego ciała była poparzona, podobnie jak twarz. Świadek powiedział też coś znacznie ważniejszego. Ten chłopak, lub jak kto woli mężczyzna, miał szare oczy. Nie ,,po prostu’’ szare. Jasne, prawie zlewające się z białkami. Ponoć wyglądały, jakby ,,świeciły’’.
Obecni zamilkli. Po chwili pomieszczenie wypełniły głosy wszystkich, tylko nie Magnusa i Dantego. W głowie Wielkiego Mistrza piętrzyły się myśli. Czuł, jak wzrasta mu ciśnienie, podobnie jak złość.
Zaczął się zastanawiać, czy ten stary pijak nie miał zwidów. Czy to naprawdę możliwe, że ta plaga wróciła? Wybili ten ród, zrównali z powierzchnią ziemi ich miasto ponad 200 lat temu. Nie został nikt, kto mógłby spłodzić to plugastwo, więc jakim cudem? Zadawał sobie to pytanie raz po raz, jednak nie mógł dojść do żadnych wniosków.
Przypomniał sobie, jak kilka lat temu czytał relację ostatniego Wielkiego Mistrza Zakonu Uskalydów, Alberta II. Jako jedyny dokonał czegoś takiego. Opisał swoją ostatnią krucjatę, po której został kaleką. Wspominał ostatnią osobę, której odebrał życie – młodą kobietę o srebrnych oczach, która nosiła pod sercem dziecko. Najpierw próbowała wzbudzić w nim litość. Prosiła, by wzięli ją w niewolę, ale dali żyć dziecku. Odmówił. Już miał odciąć jej głowę poświęconym ostrzem, gdy coś się w niej zmieniło. Patrzała mu prosto w oczy, a on nie mógł się ruszyć. Był jak sparaliżowany. A ona nie spuszczała z niego wzroku.
Spodziewał się ataku, lecz nie rzuciła się na niego. Wstała, spokojna i opanowana. Jej twarz była brudna od ziemi i krwi. Odwiązała suknię i zrzuciła ją. Stała kompletnie naga. Dłońmi starła krew z twarzy i namalowała palcami symbole na swoim brzuchu. Zauważył, że dziecko zaczęło się poruszać. Małe rączki odbiły się na jej skórze. Przyłożyła do nich dłonie. Zaczęła coś mruczeć pod nosem, w języku, którego nawet Albert nie znał. Przerodziło się w to śpiew, jednak jej głos nie brzmiał już ludzko. Z dalszych relacji wynika, że zza jej pleców coś wyszło. Wyglądało jak cień, ale większy od niej, żyjący własnym życiem. Wysoki, nijaki kształt, bez twarzy. Wydawał z siebie przerażające skrzeczenie wymieszane z warczeniem. Cień uformował się w ludzką sylwetkę, całkowicie czarną, dymiącą. Kobieta zaśmiała się i cofnęła za cień. Albert odzyskał zdolność poruszania się, jednak zbyt późno. To coś otworzyło paszczę pełną ostrych zębów, z której wysunął się paskudny, długi język. Rzuciło się na niego, pozbawiając go oka, palców lewej dłoni i raniąc tułów. Wygryzło mu duży kawał mięsa z karku. Cudem trafił stwora świętym ostrzem. Rozpłynął się, straszliwie wyjąc.
Kobieta była wściekła. Widział jak ta złość w niej narasta. Zaczęła ciężej oddychać po czym po prostu krzyczała. Uszy Alberta krwawiły i tylko dzięki swojej determinacji przezwyciężył ten ból i rzucił się w jej stronę. Przebił jej brzuch, jak i kręgosłup. Przestała się drzeć. Ponoć zaczęła płakać, wykrzykując ,,moje dziecko’’, jednak to nie zrobiło na nim wrażenia. Odciął jej głowę, jak pięciuset poprzednim tego wieczoru, i spalił ciało. Jednak to nie był najgorszy przypadek, z jakim się mierzył.
Po plecach Dantego przebiegł lodowaty dreszcz.
– Bez względu na to, czy to prawda czy nie, zmierzymy się z nim. – Gdy zabrał głos, wszyscy umilkli. – Znajdziemy i zabijemy. Zbierzcie wszystkich swoich agentów, podajcie im szczegóły. Mają poruszyć niebo i ziemię, aby go znaleźć. Niniejszym kończę spotkanie. Niech Światło naszych Przodków prowadzi was w tych mrocznych czasach.
– A co ze świadkiem? – spytał Magnus.
– Zabij go. Tylko nie zostawiaj go w tej studni żeby sam skonał. Zabij i pozbądź się ciała.

Opuścił towarzyszy, czując na karku powiew nadchodzącej wojny. 

2 komentarze:

  1. To znów ja :D
    Na początek dwie uwagi – na szybko, póki jeszcze pamiętam. Po pierwsze, w takich tekstach liczby zapisujemy słownie. Mam na myśli wzmiankę o wieku z początku rozdziału.
    A po drugie:
    „Owszem, zdradziłem ci cel tego przyjęcia, ale ono jest też dla Ciebie”. – „Ciebie” z małej ;)
    Teraz przechodzę już wyłącznie do treści, chociaż może wcześniej wspomnę, że zdecydowanie mnie masz. Absolutnie zostaję – ten rozdział, a zwłaszcza druga jego część, ostatecznie utwierdził mnie w takim przekonaniu. To nie jest klimat, który spotykam na co dzień i szczerze brakowało mi takiej historii. Kwestia rodów, wierzeń, krucjat… Znakomicie. Jestem oczarowana – i stwierdzam to z pełnym przekonaniem.
    Pierwsza część rozdziału jest względnie spokojna, co nie znaczy, że wypada źle. Przedstawiasz nam bohaterów, a przynamniej postać Dantego oraz trochę kultury społeczeństwa w którym żyje. Na tę chwilę trudno mi ocenić czy lubię tego mężczyznę, ale na pewno podziwiam go za cierpliwość z jaką podchodził do rozmowy z Clementine. Nieważne co nim kierowało – mnie na jego miejscu coś by trafiło :’) Ach, to takie czasy – wyższe sfery, wystawne przyjęcia i przyjmowanie mody, co kojarzy mi się z okresem, kiedy arystokracja chłonęła nowości z Francji. Mam przed oczami te zabawne, wysokie fryzury i cukierkowe, przypominające bezy suknie, pełne falban. To zdecydowanie pomaga mi wczuć się w ten klimat, zresztą tak jak i Twoje opisy. Mogę szczerze stwierdzić, że w porównaniu z prologiem są lepsze, więc na pewno nie wyszłaś przez ten czas z wprawy. Wręcz przeciwnie.
    Relacja Dante z synem jest… bez wątpienia trudna. Chłopak się buntuje, co w sumie nie dziwi, bo widać, że od dzieci wymaga się dość sporo. Jasne, że Dante chce dla syna dobrze – wymaganie samodzielności to nic dziwnego, wręcz wyjdzie mu na dobre. Trochę przerażające jest to parcie na małżeństwo, które sugeruje Clementine. Jak rozumiem, aranżowane związki są tam na porządku dziennym, co kiedyś w sumie było normalne, a teraz jest czymś nie do pomyślenia. Często jednak układy i polityka zwyciężały… Hm, w ogóle bardzo podoba mi się sposób dawkowania informacji i to, że przedstawiasz nam to społeczeństwo. Powoli i dobrze, bo nadmiarem bodźców można łatwo się zakrztusić, a tu… wszystko dzieje się w swoim tempie.
    Ciekawa jestem Katheriny – dziewczyny urodziwej i wyróżniającej się na tle innych skromnością czy nawet imieniem, chociaż jest przecież jak najbardziej normalne… Z mojej perspektywy, bo społeczeństwo Dantego wyraźnie rządzi się innymi sprawami. Wyczaiłam już, że dziewczyna odegra większą rolę, ale dopiero przekonam się w jakim sensie :D
    Co dalej? Ach, dalsza i bardzo mroczna część… Tajne przejścia. Czarne peleryny – rodzaj zakonu albo sekty, zależy od perspektywy z jakiej na tych ludzi spojrzeć. Wspominasz o torturach, ale to wydaje się niczym w porównaniu do historii o tamtej ciężarnej kobiecie. Wyobraźnia zadziałała, zresztą to właśnie ta opowiastka ostatecznie mnie tutaj zatrzymała. Kim są te istoty? Znów pojawia się wzmianka o mężczyźnie z oparzeniami i białymi oczami… Ten, który w prologu występował z Marion albo bardzo do tamtej postaci podobny. Widać, że zakon się ich obawia, ale… Cóż, robi się tajemniczo. Niewiele zdradzasz i dobrze, bo ja chętnie poczekam na wyjaśnienia ;>
    Do przeczytania pod dwójką! :D

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnim razem już nie udało mi się dotrzeć dalej niż prolog, ale jestem dziś. Co prawda nie wiem, czy uda mi się przeczytać kolejne rozdziały, no ale jeden do przodu, to zawsze coś. ;)
    Co do samego zdjęcia i mojego „urocze”, to było tak trochę z ironią,a poza tym uwielbiam demoniczne klimaty, a ten obraz tak mi się skojarzył, więc jestem nim zachwycona. Zresztą jak i innymi obrazami tego pana.
    No, a wracając do samego rozdziału. Pierwsza część napisana dobrze, obrazowo, czytało się lekko, ale mnie osobiście trochę znudziła. Nie uważam, ze była zbędna, ale mam kiepski nastrój i bardzo możliwe, że to właśnie dlatego. Chociaż przy Vincencie zapaliła mi się taka lampka, że pewnie go polubię. :) Druga część rozdziału znacznie bardziej przypadła mi do gustu. Zakapturzone postacie, tajemniczy Zakon, jacyś dziwni ludzie o srebrnych oczach i intrygujących umiejętnościach/talentach (nie wiem jak jeszcze mogę to nazwać) – zdecydowanie moje klimaty.
    Niby przewinęło się tu mnóstwo informacji, ale tak naprawdę nie wiem nic. :P Mam zarys czegoś tajemniczego, magicznego, niebezpiecznego, może i przerażającego, ale nadal nie wiem co to. Zdecydowanie jestem na tak i lecę dalej! ^^

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny, więc nawet jeśli nie chcesz publikować swojej opinii, po prostu daj mi znać, że jesteś :)