3.04.2017

Rozdział II - Zaćmienie

Znajdował się w ciemnym miejscu. Nie widział niczego przed, za, nad ani pod sobą. To była pustka. Zimna, czarna i samotna. Ale nie bał się. Coś go do niej przyciągało. Zachęcało, by wszedł jeszcze głębiej.
Brnął do przodu. Gdzieś daleko widział światło. Skierował się w jego stronę. Im bliżej się znajdował, tym więcej ciepła odczuwał. Bardzo przyjemnego ciepła.
Światło było na wyciągnięcie jego ręki. Uśmiechnął się i prawie go dotknął, jednak usłyszał coś za sobą. Brzmiało jak warczenie dzikiego zwierzęcia. Ale było inne. Głośniejsze. Ten dźwięk go przeraził.
Vincent…
Usłyszał szept. Ktoś… Nie, COŚ, szeptało jego imię. Odwrócił się. Nadal otaczała go niezmącona niczym czarna otchłań.
Nagle dostrzegł jakiś ruch. Zaczął się rozglądać, ale było tak strasznie ciemno.
Wytężył wzrok. Zrobił krok do przodu, zachowując stuprocentową czujność.
Coś znowu się poruszyło. Serce waliło mu jak młot. Zobaczył dwa białe punkty. Miały kształt migdałów, tylko że ostro zakończonych. Jeden był większy od niego. Dzieliła je ogromna przestrzeń. Po chwili zaczęły przesuwać się w dół. Zauważył dwa łukowate kształty, idące w ślad tych poprzednich. Tworzyły je symbole, które widział pierwszy raz w życiu. Wtedy całość zaczęła się oddalać i dostrzegł to. Już wiedział, że to była twarz. Nie, nie twarz. Łeb jakiejś bestii. Niewyobrażalnie wielkiej. Jej biała paszcza była ogromna, a to, co wziął za symbole, było rogami. Gdy gęba się otworzyła, Vincent zakrył uszy. Krzyczał z bólu. Ciepła krew spływała mu po dłoniach. Ryk był przerażający, a on wiedział, że nie może tu zostać. Zaczął uciekać. Biegł przed siebie jak szalony.
Chodź do mnie. Potrzebujesz mnie. Możemy być jednością. Mogę urzeczywistnić twoje wszystkie marzenia… Tylko oddaj mi się.
Te słowa przenikały się. Męskie i żeńskie głosy, ale jakby takie same. Czy cały czas mówiła do niego jedna osoba? Istota? Nie wiedział. Nie chciał wiedzieć.
Wskoczył w źródło światła. Nie wiedział dlaczego, ale to wydawało się jedynym rozsądnym wyjściem.
Zaczął się zastanawiać, czy aby nie zwariował. Nie mógł uwierzyć, że nagle znalazł się tutaj. Przecież to przyjęcie, z wczoraj. Ale było inne. Ojciec dotknął jego ramienia i uśmiechnął się do niego, jak nigdy wcześniej.
– Mam nadzieję, że dobrze się bawisz. Nigdy nie byłem tak dumny… Mój syn. – Dante uścisnął go, a on nie wiedział co ma zrobić. Potem ojciec odszedł, jak gdyby nigdy nic, rozmawiając z gośćmi. Nawet z… Clementine? Niemożliwe! Co tu się dzieje?
Usłyszał muzykę. Elegancką, graną przez orkiestrę. Przeszedł go dreszcz, gdy usłyszał skrzypce.
Obecni zaczęli tańczyć. Mężczyźni zapraszali kobiety, a one się zgadzały. Ten widok był wspaniały. Byli wszyscy jak jedność. Organizm, który funkcjonuje idealnie.
Vincent…
Ktoś znów wymawiał jego imię. To była Katherina. Widział ją, na środku sali, pomiędzy tańczącymi parami. Gdy tylko odwrócił się w jej stronę, ona zaczęła iść w kierunku balkonu. Ruszył za nią. Widział jej białą suknię, która doskonale podkreślała jej kształty. Zauważył, że rozpuściła włosy. Wczoraj były upięte.
Szedł za nią jak zahipnotyzowany. Nie mógł myśleć o niczym innym.
Zatrzymała się przy wejściu na balkon. Złapała się futryny drzwi i spojrzała na niego. Jej uśmiech nie mógł mu umknąć. Znikając za zakrętem zachęciła go jeszcze bardziej.
Udało mu się. Dotarł tutaj, a ona czekała na niego. Jej głos rozbrzmiał w jego głowie.
Wybacz Vincent. Już za późno…
Ktoś za nią stał. Dziwnie się poruszyła, jakby ktoś ją popchnął. Potem upadła. Nie żyła. Za nią stała postać w białym ubraniu, mężczyzna. W jednej dłoni trzymał sztylet, a w drugiej jej serce. Uśmiechał się do niego.
Widzisz? Nie uciekniesz ode mnie. Nigdy.
Znów te głosy. Męskie i żeńskie. Monstrum stało za mężczyzną w bieli. Dopiero teraz dostrzegł jego poparzenia. Bestia wyskoczyła z za jego pleców, rzucając się na Vincenta.
Należysz do mnie!

***

Zerwał się jak poparzony. Pojedyncza kropla potu spłynęła po jego czole.
To był sen. Tylko sen. Uspokój się. Policz do trzech.  Ale to było takie… realne.
Przełknął ślinę. Promienie słońca wlewały się leniwie do jego pokoju. Uznał, że luksus nic nie znaczy, jeśli ma się taki syf. Posprzątam tu później – postanowił. Wolał zająć myśli przyszłymi porządkami, niż koszmarem.
Usiadł na łóżku. Przez chwilę rozmyślał nad wczorajszym wieczorem. Myślał, że to będzie najsztywniejsza impreza jego życia, ale został mile zaskoczony. Szybko przeszli z Katheriną na ty, a tematy takie jak religia, polityka czy interesy omijali szerokim łukiem. Bardzo przyjemnie spędzili czas. Odprowadził ją nawet do domu. Nadal dziwił go tylko fakt, że nie miała ze sobą żadnej ochrony. Przecież wie o morderstwie, to naprawdę…
Nagły ścisk w krtani spowodował odruch kaszlu. Suchego i drażniącego. Zapal jeszcze jednego, czemu nie, geniuszu.
Usłyszał pukanie do drzwi. Odchrząkną i wziął głęboki oddech. Powoli podszedł do drzwi i uchylił je.
– O, już nie śpisz? – spytała pogodnie Rosaline. – A myślałam, że będę musiała wytargać cię z łóżka siłą! – Chciała otworzyć drzwi i wpaść do środka, jak zwykle. Vincent chętnie by się pośmiał, ale nie w tak niezręcznej sytuacji. Powstrzymał ją.
– Czekaj! Też cieszę się, że cię widzę, ale może dasz mi się ubrać?
– A co, stoisz tam nago?
– Półnago.
– Niech ci będzie  – powiedziała zirytowana. – Najpóźniej za pięć minut masz być w kuchni. Bo ci kawy nie zrobię! – Pogroziła palcem.
– Zaraz przyjdę, bez obaw. – Zaśmiał się. Kobieta odwróciła się i odeszła. – Tylko nie wylewaj, jak się spóźnię, błagam cię! Robisz najlepszą na świecie, nie marnuj tego! – krzyknął za nią i zamknął drzwi.
Oparł się plecami o drzwi i odetchnął. Rozejrzał się po swoim pokoju i uśmiechnął się. Podejrzewał, że gdyby nie Rosaline, to pomieszczenie zostałoby pochłonięte przez kurz. A on jak zwykle zrobił swój burdel. Jak to on. Nieładnie z twojej strony, dupku.
Otworzył drewnianą szafę. Jakiś garnitur, surdut, dziwaczna koszula, którą uznał za obrzydliwą. Widząc te wszystkie szmaty tylko się skrzywił i kucnął. W pudle, na dnie, zawsze miał swoje ulubione rzeczy. Zdziwił się, że nadal tam były. Jakim cudem ojciec ich nie spalił? A może chociaż polał świętym olejem i odprawił modły? Otwierając pudełko nie poczuł żadnego specyficznego zapachu, więc najwyraźniej nic z tego się nie wydarzyło.
Były tam proste, czarne spodnie i biała koszula. Elegancja, ale wygodna. Dokładnie tak, jak powinno być.
Przebrał się i zmierzwił włosy. Każdy kosmyk robił co chciał, ale on nie miał nic przeciwko. Z pewnością wyglądał wspaniale i przystojnie. W coś trzeba wierzyć.
Zerkając na duży zegar ścienny uznał, że jeszcze pięć minut i jego kawa wyląduje w zlewie. Mógł pozwolić na wszystko, ale nie na to. Błyskawicznie pobiegł do łazienki i umył zęby. Wczoraj trochę wypił i pominął tą czynność. Teraz żałował, bo równie dobrze mógł nalać sobie błota do ust. Odczucie było paskudne.
Wytarł twarz i zbiegł po schodach w dół. Prawie zderzył się z ojcem, który właśnie kierował się do wyjścia.
– A ty dokąd, Vincent?
– Nie twój interes. Chyba, że znowu masz zamiar się mnie pozbyć. Powiedz tylko, a wyniosę się sam, jak dobry poddany.
– Do jasnej cholery… – mruknął pod nosem Dante i chwycił go za ramię. Powstrzymał go tym gestem przed pójściem w swoją stronę. – Jestem w stanie zrozumieć, że jesteś na mnie wściekły, ale musisz się tak zachowywać? Nie oczekuję miłości i harmonii, ale przeginasz! – Odetchnął ciężko. – Chciałem prosić cię o przysługę, ale najwidoczniej i tak nic dla mnie nie zrobisz. Bogowie, po co ludziom dzieci… – Puścił jego ramię i odwrócił się. Był wyraźnie zdenerwowany. Vincentowi zrobiło się głupio, że zachował się jak gówniarz, ale nie mógł zapomnieć. Dzień wyjazdu wrył mu się w pamięć.
– Zaczekaj – rzucił w stronę ojca. – Co to za przysługa? – spytał, udając brak zainteresowania.
– Chciałem, abyś przejrzał pewne dokumenty, które zostawiłem na biurku w moim gabinecie. Jeśli nie masz nic lepszego do roboty to zapoznaj się z nimi. Chciałbym poznać twoją opinię. Być może będziesz coś wiedział…
– Ale o czym? Mówisz zagadkami, albo jestem za głupi, żeby… – Ojciec nachylił się nad nim i szepnął na ucho.
– Chodzi o to morderstwo. Spędziłeś sporo czasu w tym padole biedy, a tam urywają się poszlaki. Może będziesz coś wiedział. Coś, co pozwoli nam złapać tego szaleńca. Tylko nikomu o tym nie mów, a w szczególności Rosaline. To ma być tajemnica, a nie nagłówek w gazecie lokalnej.
Dante odsunął się od Vincenta i poprawił klapy marynarki. Poluzował nieco błękitny fular i wyszedł. Pozostawił Vincenta w szoku, z którego wyrwał go dopiero donośny głos Rosaline. Obwieściła, że jego ukochana kawa spłynie za chwilę do miejskich ścieków.

***

Spędził z Rosaline miły poranek. Dostał perfekcyjnie zaparzoną kawę o zapachu cynamonu, którą delektował się całe dwie godziny.
Rozmawiał z kobietą o głupotach, ale musiał być ostrożny, żeby nie chlapnąć nic o morderstwie. Przy tej rudowłosej, zawsze uśmiechniętej i serdecznej damulce, ciężko było mu się nie odzywać. Jakimś cudem ominęli temat jego wygnania, ale nie obyło się bez rozmowy o nowej personie w mieście. Dzięki temu, że Rosaline jest drugą – po Clementine – królową plotek i miejscowych nowinek, wiele się dowiedział. Poznał Katherinę dopiero wczoraj, więc wypytywanie o takie szczegóły byłoby niestosowne.
– Wiesz, tak poza tym… – dodała, myjąc jego filiżankę. – Kiedyś interesowałam się ich religią. Jest naprawdę… dzika. Jest jak to, czemu chylą czoła.
– To znaczy?
Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że wiek powoli ją dopada. Ruchy nadal miała energiczne, jednak coraz częściej się garbiła. Przybywało jej zmarszczek, szczególnie wokół zielonych oczu, oraz siwych włosów. Mimo to cały czas wyglądała dobrze. Przynajmniej jego zdaniem.
– Jak siła natury. Ich bogowie są jej personifikacją. Są okrutni i żądają krwi. A oni im ją dają. Nadal. Osobiście uważam, że ten morderca nie jest nienormalny. On robi to, czego chcą jego bóstwa.
– Więc ich bogowie to potwory. Ale to nie oznacza, że oni nimi są. Nie wszyscy… – Spojrzał za okno. Ludzie spacerowali tłumie. Jedni spieszyli się do pracy, a inni mieli cały dzień, by dojść do parku i zażyć słońca. Ale jego dzień będzie inny. Czekało na niego duże śledztwo.

***

Noc przyszła nieubłaganie. Ledwo to zauważył, czytając te same akta już czwarty raz. Niewyspanie też dało mu się we znaki. Czuł, jak powoli zasypia nad tą stertą papierów. I nadal nie doszedł do żadnego sensownego wniosku.
Wstał, rozprostowując nogi. Już od dawna nie miał tak sztywnych stawów. Od razu podszedł do okna i uchylił je. Powiew świeżego powietrza nieco go otrzeźwił i przywrócił przytomność umysłu. Przez chwilę podziwiał pełnię. Jeszcze nigdy nie widział tak dużego księżyca. Jego tarcza była ogromna, jakby od wczoraj znacznie zbliżył się do Ziemi. Niesamowite…
Zerknął w stronę biurka. Leżały tam cztery czarno-białe, niezbyt wyraźne fotografie. Jedna zwróciła jego uwagę. Oglądał ją już cztery razy. Jak mógł tego nie dostrzec? Przedstawiała krąg, napisany krwią ofiary, który tworzyły symbole. Takie, jak w jego śnie. Jak na rogach tego… czegoś. Czy to mógł być przypadek? Zimny dreszcz przeszedł po jego plecach.
Usłyszał coś na zewnątrz. Wyjrzał przez okno i dostrzegł ojca żegnającego Katherinę. Stał tak chwilę i przyglądał się. Musiał przyznać, że wyglądała pięknie. Nie potrafił tego zrozumieć, ale coś go do niej przyciągało. Czy to była miłość? Wątpił. Bardziej fascynacja. To było silniejsze od niego. Widział, jak prawiła jakieś niezbędne uprzejmości i pożegnała się oficjalnym, męskim uściskiem dłoni. Uznał, że w ogóle jej to nie pasuje.
Zobaczył jak odchodzi. Nie chciał – a może nie mógł? – jej na to pozwolić. Jeszcze nie.
Dopił herbatę miętową, ze zbyt dużą ilością cukru, i opuścił gabinet. Gdy tylko wyszedł z tej mrocznej dziupli, od razu poczuł się lepiej. Zbiegł po schodach, mając nadzieję na spotkanie. Naprzeciw siebie miał długi korytarz, malowidła najznamienitszych malarzy i piękne, świeże róże w granitowych wazach. Wymijał je, nie przyglądając się im zbytnio. W końcu dotarł do drzwi – ogromnych, ciężkich, wykonanych z drewna. Były przytłaczające.
Nacisnął na mosiężną klamkę, otwierając je, i dostrzegł ją. Szła powoli, rozglądając się na boki. Najwidoczniej podobały jej się starannie pielęgnowane rośliny, które ozdabiały drogę do domu. Krzewy, małe drzewa i kwiaty, których nazw nie znał. Botanika nigdy nie była jego sposobem na życie.
Słyszał, jak obcasy dziewczyny delikatnie stukają o kamienny bruk. Nie wiedział, jakiego wzrostu była naprawdę, bo czarna, szeroka spódnica dobrze zasłaniała jej obuwie.
Podszedł do niej cicho i dotknął jej ramienia.
– Och… – Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej i odetchnęła. Dopiero po chwili roześmiała się. – Ale mnie wystraszyłeś.
– Przepraszam, nie takie miałem intencje. – Uśmiechnął się i schował dłonie w kieszenie spodni. – Jak poszło spotkanie?
– Dobrze. Omówiliśmy ważne sprawy. Jeszcze nie mam stuprocentowej pewności, ale prawdopodobnie dojdziemy do zgody. Mamy czas do końca tygodnia.
– Naprawdę? Myślałem, że zostaniesz dłużej.
– Nie, tylko na tydzień. Potem muszę wrócić do domu. Tam też mam obowiązki.
– Oczywiście, rozumiem… – Zaschło mu w gardle. Oblizał usta. – Może chciałabyś zobaczyć ogród? O tej porze roku wygląda pięknie. Co prawda nie znam się na roślinach, ale pachną zjawiskowo.
Roześmiała się i spojrzała na niego uśmiechnięta.
– Wystarczy, że ja się znam. Czemu nie? Prowadź.
Wystawił ramię, by się go złapała. Tak zrobiła, po czym zaprowadził ją do ogrodu. Był ogromny. Na pierwszy rzut oka widać było pracę architektów, jak i ogrodników.
Szli wąską ścieżką, którą otaczał szpaler zimozielonych krzewów. Im dalej byli, tym dróżka była szersza. Drobne, szare kamienie delikatnie szeleściły pod ich krokami. Krzaki powoli mieszały się z kwitnącymi na fioletowo azaliami i lawendą. Po chwili doszli też do miejsca, które opanowały świetliki, siadające na białych różach i hostach rosnących w wiecznie zacienionych zakamarkach. 
Jedynym źródłem światła tutaj był księżyc. Jego blask odbijał się od zdobień granatowego gorsetu dziewczyny.
– Tu jest naprawdę pięknie – powiedziała, rozglądając się. W tle szumiała woda z jeziora należącego do posiadłości. – Trochę ci zazdroszczę, Vincencie. – Uśmiechnęła się delikatnie.
– Czego? Tego ogrodu? Z pewnością macie równie wspaniałe miejsca w Hedensarze.
– Nie o to mi chodzi. Tutaj jest po prostu… tak spokojnie. Cicho. Zupełnie tak, jakbyśmy byli tu tylko my. U nas cały czas coś się dzieje. Szczególnie w nocy. To przez religię. Prawie każda noc należy do jakiegoś bożka lub zjawiska.
Doszli do małej altany i usiedli na kamiennych schodach. Przed nimi rozciągała się niewielka plaża, a dalej znajdowało się jezioro, otoczone gęstym, mrocznym lasem.
– Wybacz, ale sam nie wiem dlaczego cię tu zabrałem. Z jednej strony nie chcę marnować twojego czasu, ale… po prostu chciałem ci to pokazać.
– Nie marnujesz mojego czasu. – Spojrzała na niego. Jej oczy już wczoraj wydały mu się niesamowite. Były intensywnie niebieskie, ale niesamowicie jasne. – Mam tylko nadzieję, że to ja nie marnuję twojego. Wyglądasz na zmęczonego. Wszystko w porządku?
– Tak, ja tylko… – Zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią, ale postanowił powiedzieć prawdę. – Ostatnio źle sypiam. Dzisiaj miałem strasznie dziwny sen. Gdy teraz o nim myślę, to wiem, że był kompletnie nierealny, ale wydawał się taki prawdziwy. Jak już się obudziłem, to nie byłem pewny, czy nadal śnię.
– Jeśli nie chcesz, to nie mów. Ale…
– Nie, muszę ci powiedzieć. Nie rozumiem tego, ale po prostu muszę. Tylko błagam cię, zachowaj to dla siebie.
– Oczywiście. Nie powiem nikomu. Słowo? – Zacisnęła dłoń w pięść, ale wystawiła mały palec. Zrobił to samo, śmiejąc się, gdy zawarli przysięgę.
– Nigdy wcześniej nie miałem takich snów. Po prostu byłem sam, w ciemności. Nigdy nie czułem się tak samotny, taki… bezradny. Potem znalazłem się na przyjęciu. Istna kopia tego z wczoraj. Różnica była w detalach. I byłaś tam ty. Szłaś przed siebie, a ja za tobą. I potem pojawił się ten człowiek… Był cały poparzony, tak okropnie poparzony… i jeszcze ten potwór. Był ogromny! W życiu nie doświadczyłem czegoś takiego. Miał wielką paszczę, kły i te przedziwne rogi. Widziałem tylko jakieś białe symbole, które były na tych rogach. Ja wiem, że to brzmi niedorzecznie. Zrozumiem, jeśli uznasz mnie za…
– Nie. – Chwyciła jego dłoń. Zgarnęła czarne włosy za ucho. – Nie uważam, że jesteś wariatem. Ja też źle spałam. – Odwróciła wzrok w stronę jeziora. – Miałam podobny sen. Ale ciebie w nim nie było. Byłam sama i… Nie wiem, jak ci to powiedzieć. Widziałam to samo, co ty. To monstrum. Musi to brzmieć niedorzecznie, ale tak było. Nie mam pojęcia jak to wyjaśnić.
Zabrała dłoń i potarła swoje ramiona. Miała gęsią skórkę. Nie umknęło to uwadze Vincenta, który od razu objął ją ramieniem. Zauważył, że dziewczyna dziwnie patrzy na księżyc, więc zrobił to samo. Był teraz równie zdziwiony, co ona.
Zaćmienie. Właśnie się zaczynało. Tego typu zjawiska dało się przewidzieć, a jednak on nic o tym nie wiedział. Gdyby miało do tego dojść, ta informacja byłaby wszędzie.
– Nie jestem wierzący, ale to jest naprawdę dziwne. Wiedziałbym, gdyby… – Przerwał, wpatrując się w cień, który powoli pochłaniał srebrzystą kulę.

Poczuł, jak zadrżała. Delikatnie przycisnął ją do siebie. Podziwiali to zjawisko razem, zastanawiając się nad znaczeniem tego wszystkiego. 

***


Witam serdecznie. Od razu mówię, że akurat z tego rozdziału nie jestem zadowolona. Strasznie topornie szło mi pisanie go, ale oto jest. Uznałam, że jeśli nie wstawię tej oto czwartej czy piątej wersji, to już żadna się nie pojawi. Życie jest brutalne, więc nie spodziewam się żadnych fal uwielbienia spływających na akurat ten rozdział. Oby następny nie był dla mnie tak ciężki. I dla was oczywiście ;)

6 komentarzy:

  1. Ty byłaś u mnie, więc teraz ja pojawiłam się tutaj :) Trudno mi jeszcze cokolwiek powiedzieć więcej o opowiadaniu, w końcu dwa rozdziały i prolog to nie jest wiele, ale ogólnie zaciekawiłaś mnie. Ta straszna religia... kurde, tak bardzo chcę dowiedzieć się o niej czegoś więcej!
    Na moim blogu pisałaś, że jak dla ciebie, to tworzę zbyt długie zdania. Całkiem śmieszne, bo z kolei dla mnie u ciebie zdania są trochę zbyt krótkie :P czekam na kontynuację, mam nadzieję, że pojawi się niedługo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejny rozdział jest w trakcie pisania ;) Mam trochę zabiegany tydzień, więc ciężko mi powiedzieć, czy pojawi się do świąt, ale kto wie. Prawdopodobnie się wyrobię. I tak, będą tam wątki związane z tą religią, więc keep calm ;)
    Odnośnie długości zdań - ja mam jakiś taki fetysz, że lubię krótsze zdania i dłuższe rozdziały. Dlaczego? Nie wiem, dziwna jestem. Ogólnie to staram się aż tak dużo nie wypowiadać się o jakiejś składni, gramatyce i tym podobnych, bo ostatnie kilka lat spędziłam w Anglii i bardzo sporadycznie używałam naszej pięknej polszczyzny. Ludzie często naśmiewają się z osób, które wyjeżdżają za granicę i zapominają języka, ale moim zdaniem bezpodstawnie. Gdy trzeba używać, czytać, rozumieć i w ogóle codziennie porozumiewać się w innym języku, to po chwili już nawet myślisz np. po angielsku, a nie po polsku. Dlatego moją krytyką z akurat tej strony absolutnie się nie przejmuj, bo słaba ze mnie polonistka ;)
    Napiszę tak przy okazji, że jeśli nie przemówi do ciebie mój blog, to nie ma problemu. Ja nie uznaję zasady "czytanie za czytanie". Jeśli coś jest interesujące to czytam, jak nie - to nie. I tyle. Oczywiście w swoich komentarzach dodaję przeważnie link do bloga, ale jak widzisz ja tu nie mam tłumu fanów :D Równie dobrze mogłabym to pisać w zeszycie i wyszłoby na to samo ;)
    Trochę już późno, a ja muszę rano wstać, ale... idę jeszcze do ciebie, co mi tam. Aż tak długo na pewno mi nie zejdzie. Najwyżej skomentuję jutro, a nie dzisiaj ;)
    Pozdrawiam
    Nieznajoma

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No trudno mi jeszcze powiedzieć, czy zostanę tu na dłużej, ale na razie wzbudziłaś moją ciekawość :) Naprawdę spędziłaś sporo czasu za granicą? W życiu bym nie porównała cię do tych osób, u których zanika zdolność mówienia po polsku. Co do krótkich zdań - to żaden błąd, masz taki styl po prostu, grunt, że budujesz je poprawnie i wszystko trzyma się kupy.
      Czekam na następny rozdział!

      Usuń
    2. No widzisz, a jednak, oto jedna Nieznajoma od niedawna jest w swoim kraju i przypomina sobie, jak to było wszystko po "polskiemu" ;) To się wydaje głupie, ale ludzki mózg naprawdę szybko się przestawia na inny język! Dopiero jak sama tego doświadczyłam, to zrozumiałam.
      Jak już powiedziałam "sub za sub" u mnie nie działa, ale mam nadzieję, że jednak zostaniesz na dłużej :)
      Pozdrawiam
      Nieznajoma

      Usuń
  3. Hej :3
    Odkąd zaczęłam czytać ten rozdział, przez cały czas czułam, że coś jest nie tak. Nie byłam pewna czy Vincent faktycznie śni, czy może postawiłaś na coś innego. Teraz widzę, że jednak chodziło o sen, ale nie chcę oceniać na tej podstawie. Uwielbiam taki motyw – moment, w którym rzeczywistość przeplata się z czymś nie do końca normalnym. Sama zresztą wielokrotnie go stosowałam, więc wiem jakie daje możliwości. W tym wypadku aż czuć, że ta scena oznacza coś więcej niż senne majaki. Te szepty są niepokojące, poza tym znów pojawia się ten mężczyzna. Jestem coraz bardzie zaintrygowana, nie wspominając o tym, że czytając perspektywę Vincenta cały czas miałam dreszcze.
    Po konwersacji na górze widzę, że masz wątpliwości co do długości zdań. Owszem, niektóre są krótkie i to chwilami wytrącało mnie z rytmu, ale po chwili się przyzwyczaiłam, zresztą fabuła pochłonęła mnie bez reszty. Zdecydowanie nie powiedziałabym, że dłuższy czas mogłabyś być poza krajem, bo piszesz poprawnie i bardzo zgrabnie. Czasami lepiej napisać krótsze zdanie, ale za to bezbłędne niż silić się na coś nadmiernie złożonego, co zabrzmi jak bełkot. Zresztą pisanie ma to do siebie, że z każdą kolejną linijką coraz bardziej się wprawiasz, a styl po prostu się poprawia, więc nie ma obawy ^^
    Hm, na tę chwilę mogę powiedzieć, że lubię Vincenta. Ma w sobie coś z gówniarza, buntuje się i wyraźnie ma żal do ojca, ale… Och, po prostu jest czarujący. Lubię jego przemyślenia, poczucie humoru i sposób w jaki się zachowuje. Widać, że lubi prostotę, chociaż wszyscy naokoło wydają się to tępić. Zresztą dlatego Katherina się wyróżniała, prawda? Skromnym strojem, jakby to było jakieś niezwykłe zjawisko.
    W ogóle mam względem niej wątpliwości. Wszystko kręci się wokół mordu, tamtego dziwnego mężczyzny i symboli, które dręczą Vincenta… Od chwili, w której ją poznał. Rosaline również wspomina o wierzeniach, które są praktykowane w miejscu zamieszkania Katheriny. Ona pojawiła się w snach Vincenta, a chłopaka wyraźnie do niej ciągnie. Mam wrażenie, że łączy ich jakaś dziwna, nienaturalna więź – coś więcej niż zauroczenie. Trudno mi powiedzieć czy Katherina jest tutaj tą złą, bo równie dobrze może być zaledwie elementem czegoś więcej – niewinną ofiarą albo kimś świadomym, kto w każdej chwili może się nawrócić, ale… Na tę chwilę jej nie ufam. Po prostu nie potrafię, bo zbyt wiele wskazuje na to, że coś z nią nie tak. Być może to przypadek i świadomy zabieg z Twoje strony… Jak najbardziej biorę to pod uwagę, co jedynie potęguje mętlik, który mam w głowie.
    Co dalej? Kwestia zaćmienia, które tak bardzo zaskoczyło Vincenta. Nic dziwnego, bo takie zjawiska zawsze były wcześniej rozgłaszane, odkąd ludzie nauczyli się je przewidywać. Bohater sam to sugeruje, przez co zachowanie natury wzbudza tym silniejszy niepokój. Czuć w powietrzu coś niedobrego, ale za żadne skarby nie potrafię stwierdzić w czym rzecz. I to mnie bardzo, ale to bardzo fascynuje.
    Na koniec może napiszę o takim małym zgrzycie, który rzucił mi się w oczy. To mało istotna kwestia, ale może weźmiesz ją pod uwagę przy dalszych częściach :) Mianowicie wprowadzasz postacie, o których chwilami nie jestem pewna kim są. Rosaline chociażby pojawia się, wiadomo, że jest staruszką i kimś ważnym dla Vincenta, że to plotkara, ale… jakoś nie zakodowałam kim jest dla Vincenta i jego ojca. Służącą? Kimś jeszcze? Jakoś mi tego zabrakło, zresztą jak i we wcześniejszym rozdziale, gdzie nie do końca zakodowałam rolę poszczególnych członków rady ;)
    Pędzę do ostatniego z aktualnie wiszących rozdziałów. Coś czuję, że będę miała wieeelki niedosyt :D

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sen... straszny sen. Z demono-potworo-czymś. Wyjdę na wariatkę, ale masz mnie całą własnie dzięki temu demonicznemu czemuś. ^^ I facet w bieli. Czyżby pan z prologu? Na razie najbardziej intryguje mnie w nim to, czym on jest, a może jednak kimś?
    I nawet mam coś wspólnego z Vincentem! Mianowicie: uwielbiam dobrą kawę, robię burdel w pokoju i mam popieprzone sny (przepraszam za wyrażenie, ale inaczej się nie da tego wyrazić). I tymi oto trzema rzeczami uzyskał moją sympatię. Więcej o nim powiedzieć nie mogę, chociaż dziwna mi się wydaje ta bezpośredniość między nim a Katheriną, zwłaszcza, że to drugie ich spotkanie, no ale może kryje się za tym coś więcej? Poczekam, doczytam, zobaczę. ;)
    Ciekawi mnie motyw religii. Z dotychczasowych wzmianek jestem skłonna uznać, że to stare wierzenia z naszych ziem, ale z drugiej strony na całym świcie było podobnie przed innymi wiarami. Wierzę, że to będzie rozwinięte.
    O! Opis ogrodu mi się podobał, w tym przypadku mógł być dla mnie jeszcze dłuższy. ^^

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny, więc nawet jeśli nie chcesz publikować swojej opinii, po prostu daj mi znać, że jesteś :)