8.07.2017

Rozdział IX - Bariera

— …no i być może ona znajdzie tam jakiegoś odpowiedniego kawalera, bo tu, w Navirze, to naprawdę nie ma w czym przebierać. Pewnie sama to zauważyłaś, prawda? Och, byłyśmy już w różnych miastach, ale im dalej od stolicy, tym gorzej, hm! — Clementine uniosła porcelanową filiżankę w fioletowe róże do ust, odchylając przy tym mały palec.
Katherina przyglądała się tej kobiecie, czując najczystsze formy zażenowania i nudy. Clementine zaatakowała ją, gdy oglądała cięte kwiaty przy jednym ze stoisk, a ona głupia zgodziła się na kawę z nią. Dlaczego po prostu nie odmówiła? Sama siebie nie mogła wtedy zrozumieć, ani teraz.
Z każdym jej słowem czuła coraz większą irytację. Jej odczucia potęgował jeszcze fakt, że pogoda znacznie się pogorszyła i zaczął padać deszcz. Choć nie, nie padał. Piekielnie lało, a brakowało tylko, żeby z nieba zaczęły spadać żaby i węgorze.
Katherina przyglądała się kwiatom, które stały na stoliku. Ich piękna, pastelowa barwa fioletu ją uspokajała, a cudowny zapach — odprężał. Akurat przy Clementine bardzo tego potrzebowała, bo jej plotkowanie, spiskowanie i próby wciśnięcia swojej córki wszędzie, gdzie tylko mogła, po prostu ją męczyły. Hiacynty wydawały się idealnym lekarstwem.
Założyła nogę na nogę i skrzyżowała ręce.
— Nie wspomniała pani nawet jak ona się nazywa, a co dopiero jaka jest, i czego by chciała. Mogę z nią porozmawiać? Spotkać się, albo…
— Tak, oczywiście! Felicja z pewnością przypadnie ci do gustu, kochana!
Ciekawe czy Felicja w ogóle chce pojechać do Hedensaru…
Im więcej Clementine mówiła, tym bardziej Katherina chciała ją… Ta myśl przyprawiła ją dreszcz. Miała ochotę ją zabić, albo po prostu chwycić za tą rudą perukę i rozbić jej głowę o stół. Spojrzała na drobne kwiaty hiacyntów, starając się odgonić te pomysły.
— No cóż, złotko, muszę już iść. Felicja wpadnie do ciebie później, powiedzmy o… siedemnastej?  Cudownie, że się zgadzamy! — Katherina poczuła, jak drobny tik nerwowy przemknął po jej twarzy. Chciała zaprotestować, zasłaniając się jakąś wymówką, ale Clementine ją uprzedziła. — To papatki, złotko!
Jeszcze kilka minut temu słuchała, jaka to ona nie jest schorowana i obolała, a teraz podniosła się i wybiegła z kawiarni niczym łania. Dziewczyna westchnęła ciężko, starając się nie zmiażdżyć filiżanki. Znów spojrzała na kwiaty, chcąc jeszcze chwilę się nimi nacieszyć, ale ich już nie było. Zostały tylko perfekcyjnie wysuszone, przygnębiające badyle. Zmarszczyła brwi, uświadamiając sobie, że to właśnie ona to zrobiła.

***

Wróciła do domu, cała przemoczona i drżąca z zimna. Zadanie, które przed nią stało, przerażało ją, ale nie widziała innego wyjścia. Coraz częściej rozważała zdjęcie bariery, żałując, że dała się namówić Bernardowi do jej pozostawienia. Powiedział, że zmieniłaby się, nie byłaby już sobą, ale to już się działo. Z każdym dniem coraz bardziej traciła cierpliwość, czuła złość, chciała robić ludziom krzywdę z błahych powodów. Bała się tego, ale klamka zapadła.
Były takie momenty, w których czuła się lepiej, a wręcz normalnie. Nie było takich, w których nie okłamywałaby samej siebie i wszystkich dookoła, ale te dobre… Zawsze towarzyszyła im jedna osoba, przy której mogła być swobodna i nie musiała się niczym przejmować. Skłamałaby mówiąc, że jest zawsze szczera. Nie mogła być, bo co miałaby powiedzieć? Hej, zobacz, mam białe oczy i mogę was wszystkich pozabijać, ale staram się być dobra? Ujawniając prawdę zawsze traciła ludzi, nawet w Hedensarze. Bali się jej, wyzywali od czarownic, a inni nie patrzeli na nią jak na człowieka — zaczynali ją wielbić, jakby była bogiem. Cały ten czas chciała tylko jednej rzeczy, której nigdy nie mogła mieć. Pragnęła przyjaciół, zrozumienia, normalnego życia. O miłość nie śmiała prosić, bo kto pokochałby… coś takiego.
Poszła na górę, nawet nie zdejmując butów, przez co tylko narobiła bałaganu.
— Bernardzie?
Odpowiedziała jej głucha cisza, ale to może i lepiej. Każdy czasem potrzebował chwili samotności, a ona czuła, że tego właśnie jej trzeba. Skierowała się do swojej sypialni, w której od razu zasłoniła okna. Rozebrała się do bielizny, rzucając mokre ubrania w kąt, a z szafy wyjęła nowe — bluzkę z długim rękawem, spodnie i zapinaną, skórzaną kurtkę z kapturem. Każdy z elementów tego stroju był równie czarny, co przyszłość, którą przed sobą widziała.
Już chciała iść do łazienki, żeby się odświeżyć i dać sobie chwilę wytchnienia, ale jej uwagę przykuła kartka, która leżała na łóżku. Podniosła ją i usiadła, wyraźnie wyczuwając damskie perfumy. Były przyjemne, wręcz eleganckie, definitywnie drogie. Miała niemal pewność, że to Yentmiliono, kwiatowe nuty, choć wyczuwała tę zadziorność i ostrość. To definitywnie perfumy Eleny. Z jakiegoś powodu nie podejrzewała jej o perfumowanie listów, ale jednak udało jej się ją zaskoczyć.
Otworzyła list i zaczęła czytać, spodziewając się kolejnej listy żądań i jeszcze dłuższej gróźb.

Witaj Katherino,
Piszę do Ciebie w ważnej sprawie. Jak już mówiłam, my nie tylko wymagamy, ale też oferujemy coś w zamian. Obiecałam Ci informacje o Twoim bracie, więc oto małe co nieco, żebyś się nie zniechęciła.
Jej serce przyspieszyło, a ona nie mogła tego opanować. Czego mogła się dowiedzieć? A jeśli będą to jakieś krwawe szczegóły, których wolałaby nie poznać? To był jej brat, a ona kochała go nad życie. Zawsze był dla niej przykładem, wzorcem do naśladowania. Duży, starszy brat, na którym zawsze mogła polegać.
Bawiliście się w chowanego. Ty szukałaś, a on zniknął. Ojciec pozwolił wam bawić się w lesie, trochę dalej od domu niż zwykle. Schował się w starej szopie, prawda? I tam zginął. Zginął dla ciebie.
Był pożar, bardzo rozpaczałaś. Nie mogłaś mu wtedy pomóc, dobrze to opisuję? Na Twoje szczęście, nic by to nie zmieniło. Mogłabyś wskoczyć w ogień i poparzyć się, nosząc blizny przez całe swoje życie, ale nie zrobiłaś tego. Twoja moc się przebudziła, lecz nie spowodowała nic więcej niż wyniszczenie otaczającego Cię lasu. Smutne, prawda? Mieć taką potęgę, lecz nie móc jej w żaden sposób ukierunkować. O to nie musisz się już dłużej martwić — pomogę ci. Urośniesz w siłę, będziesz wręcz niepokonana. Za kilka przysług, oczywiście. Nic za darmo, prawda?
Wracając do Twojego kochanego brata. Słyszałaś jego krzyki, próbowałaś wyważyć drzwi, ale to nic nie dawało. Były jak ze stali, nie dawały się ruszyć. Ale tobie się udało. Takiej małej dziewczynce. Imponujące, nie powiem.
Trzymałaś jego ciało, płakałaś, ale on po prostu był kawałkiem grillowanego mięsa. Wiem, to brzmi okropnie, ale tak wygląda prawda. I co okazało się potem? Nic! Ciebie zabrali, a jego już nie było. Nie znaleziono ciała, ktoś je zabrał. A może nie?
No właśnie. Sam odszedł. Niedowierzasz? Nie dziwi mnie to. Wydawał się martwy, ale tak nie było. Bardzo słabo, ale życie nadal się w nim tliło. Ledwo doszedł do najbliższej chaty, w której mieszkał… O! Zgadnij kto! Ja. Tak, właśnie ja. Znalazłam go, pielęgnowałam, doprowadziłam do porządku. I wiesz, co jeszcze mu pokazałam? Jak mu pomogłam? Aazri. O tak, wszystko mu powiedziałam. A on uznał, że Aazri to jego najlepsze wyjście.
Przeżył. Wyszedł z tego cało. No, niech ci będzie, nie do końca. Ale żyje. Tak, Katherino. Twój brat żyje, i tylko ja wiem, gdzie jest. Wiem, co robi, z kim się zadaje, jak sobie radzi. Mogę powiedzieć ci więcej, ale nie zrobię tego. Jeszcze nie. Wypełnij drugie zlecenie, a dowiesz się więcej. Z czasem zdradzę ci też, po co dopuszczasz się tych okropności. Wtedy przyznasz mi rację.
Do zobaczenia wkrótce,
Elena.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Cieszyła się, nawet bardzo, ale musiała przyznać, że spodziewała się czegoś innego ze swojej strony. Większego entuzjazmu? Prawdopodobnie o to chodziło. Może, gdyby nie ten fragment o Aazri…
Był mądrzejszy. Nie wpakowałby się w to. To znaczy, jest. Jest…
Odetchnęła głęboko. Wstała i skierowała się do łazienki. Niedługo miała przyjść Felicja, więc lepiej się przygotować.

***

Ciche pukanie wyrwało ją z obserwacji zimnej już herbaty. Poszła otworzyć, spodziewając się zapowiedzianego gościa. Zdziwiła się, bo to jednak nie była Felicja.
— Vincent? Co tu robisz?
— Mogę wejść? — spytał z miną, której nie potrafiła rozszyfrować. Wydawał się zdenerwowany, w równym stopniu co przygnębiony.
— Oczywiście. — Otworzyła szerzej drzwi, niemal cała się za nimi chowając.
Zamknęła drzwi i poszła za nim. Vincent po prostu usiadł w salonie, o nic nie pytając. Siedział tak chwilę, póki nie usadowiła się naprzeciw niego.
— Może chcesz coś do picia? — Spróbowała przerwać niezręczną ciszę.
— Chcę odpowiedzi, a nie napojów. No chyba, że masz coś mocniejszego, bo nawet nie wiem od czego miałbym zacząć.
— Odpowiedzi? Nie rozumiem o co…
— Zaraz zrozumiesz. Wiem, że znasz Elenę. Od kiedy się pojawiłaś to ona ,,dobrze mi radzi’’, żebym trzymał się od ciebie z daleka. Że niby jesteś niebezpieczna. Jakiś czas temu wyrzuciłem ją z domu, a ona mnie dotknęła i… i wtedy… Sam nie wiem, co czułem i widziałem, ale wyraźnie mi zasugerowała, że to ma związek właśnie z Tobą. — Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Poczuła napływ gniewu na Elenę, wręcz furię. Zacisnęła pięści tak mocno, że skóra jej zbielała. Ból ją oprzytomnił, gdy paznokcie zbyt mocno wbiły się w skórę. — Nie rób takiej miny. Po prostu mi powiedz… Nie wiem, cokolwiek. — Oparł się, przyjmując zrezygnowaną postawę. — Po prostu nie wiem już, co mam myśleć. Jestem w kropce.
Przyglądała mu się, nieświadomie zaczynając przygryzać wewnętrzną stronę wargi. Westchnęła i wstała, kierując się do kuchni. Wróciła z zaczętą, litrową butelką whisky i dwoma szklankami, w których były już kostki lodu — po jednej na każdą. Polała, odstawiając butelkę na bok.
— Co wtedy czułeś? Po prostu opisz, jak to było.
— A powiesz mi wtedy, co tu się dzieje? Wyjaśnisz?
— Postaram się, ale niczego nie mogę ci obiecać. — Vincent nabrał powietrza w płuca i wypuścił je ze świstem. — Możesz tu palić, jeśli chcesz. — Uśmiechnęła się delikatnie. — Dom i tak nie jest mój.
— Jasne… — Podniósł się, opierając łokcie o kolana. Nie odmówił, ale też nie podziękował za whisky. Od razu wziął spory łyk, krzywiąc się delikatnie. — Już mówiłem, że ją wyrzuciłem. Ale ona nie odeszła, tylko mnie pocałowała. Poczułem takie ciepło, wręcz gorąco, ale tylko tam, gdzie mnie dotykała. Nie patrz się tak na mnie, to nic sprośnego! Ekhm, no, to pocałowała mnie i wtedy… Ja nie wiem, jakby mnie sparaliżowało. Nie mogłem się ruszyć, ani nawet oddychać. Jakbym biegł, ale przecież leżałem wtedy na ziemi jak ostatnia ofiara losu. Coś uderzyło mnie w policzek, jakby gałąź. To bolało. I potem ktoś krzyczał, na mnie, ale nie potrafiłem rozpoznać tego głosu.
— Co dokładnie mówił? Pamiętasz?
— Wynoś się z mojej głowy. I tyle.
Katherina napiła się, trzymając szklankę drżącymi dłońmi. Szybko oblizała usta, przygryzając dolną wargę, ale od razu przestała. Spojrzała Vincentowi w oczy, marszcząc brwi.
— W Hedensarze mamy określenie na takich ludzi, jak ty. Potrafią, jakby to ująć… Wejść w skórę innej osoby. Jedynym warunkiem jest ponoć znajomość z danym człowiekiem. Muszą kogoś choć raz zobaczyć, żeby móc to zrobić. Nie podejrzewałam, że ty też taki jesteś. — Odwróciła wzrok w kierunku okna. Już nie padało, ale szyby nadal były mokre. Na ulicy zapalały się latarnie, jedna po drugiej.
— ,,Takich ludzi, jak ty’’? ,,Też taki jesteś’’? Co to w ogóle znaczy? Przecież takie głupoty…
— …nie są niemożliwe? A jednak. Musisz zrozumieć, że to nie kwestia mojej wiary. Jeśli komukolwiek powtórzysz to, co ci teraz powiem, to będziesz musiał liczyć się z konsekwencjami. Nie mów nikomu, jasne? — Czekała na jakieś potwierdzenie. W pewnym sensie je dostała, bo Vincent skinął głową. Nie miała pewności, czy to cokolwiek gwarantuje. — W Hedensarze takie zdolności wykorzystujemy, bo ci ludzie są doskonałymi szpiegami. Urodzili się z darem, ale ty… Cóż, to dziwne, że nie przejawiałeś takich zdolności wcześniej. Powinieneś wiedzieć od dawna.
— Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. Skąd mogę wiedzieć, że to nie kolejne kłamstwo?
— Dlaczego miałabym kłamać?
— No bo… Ech, nie wiem. Wszyscy kłamią, więc dlaczego nie ty…
Wstała i wyszła z pomieszczenia. Odkręciła wodę w kuchni i zmoczyła chusteczkę. Wycisnęła z niej nadmiar i wróciła do Vincenta, siadając obok niego. Dziwnie się na nią spojrzał, ale nie zrobiło jej to większej różnicy.
— Który to był policzek? Prawy?
— Tak, ale co to ma do rzeczy?
Potarła chusteczką policzek. Powoli schodziła z niego niewielka warstwa makijażu, aż zniknęła kompletnie, ukazując małe zacięcie, już prawie zagojone. Vincent instynktownie odsunął się, ale po chwili przyjrzał się bliżej. Dostrzegła na jego twarzy niedowierzanie, ale też ciekawość. Dotknął zadrapania, choć ledwo to poczuła. Wypuścił głośno powietrze i sięgnął po swoją szklankę, kręcąc przecząco głową. Wypił duszkiem.
— Jeśli teraz wyjdziesz, to zrozumiem — powiedziała, chcąc wstać, ale on złapał ją za rękę.
— Powiedz mi, jak to działa? Jak to w ogóle możliwe? — Patrzył na nią w taki sposób, że przez całe ciało przebiegł jej dreszcz. Co miała mu powiedzieć? Nie była w stanie mu pomóc.
— Nie wiem. Tak po prostu jest. Tacy jak ty istnieją od zawsze, ale nie potrafię ci tego wyjaśnić. A tym bardziej zrobić czegoś, co pomoże ci to kontrolować. Wybacz, ale po prostu nie umiem ci pomóc.
— Już pomogłaś. Bardziej, niż ktokolwiek, jeśli mam być szczery. — Przetarł oczy i zamrugał kilka razy. Dopiero po chwili na nią spojrzał. — Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem. Po tym, co mi powiedziałaś, jestem jeszcze bardziej skołowany niż byłem. Wybacz.
— Każdy by był. — Spojrzała na swoje dłonie, które już od dłuższego czasu nerwowo ściskała, na przemian. — Znam kogoś, kto byłby w stanie ci doradzić. A przynajmniej taki mi się wydaje…
Nie chciała znowu na niego patrzeć. Bała się pytań, na które mogła być tylko jedna odpowiedź, a tych bardzo chciała uniknąć. Mógł stracić do niej zaufanie i ją odtrącić, ale nie chciała, by patrzył na nią jak na potwora. Jak każdy, kto się kiedykolwiek dowiedział, kto to widział. A to, co robiła ostatnio… Chciała z tym skończyć, już nawet raz jej się udało, ale wróciło jak bumerang. Wtedy nikt jej nie wykorzystał, robiła to, bo…
— Naprawdę? Zrobisz to dla mnie? — Jego słowa wyrwały ją z przemyśleń.
— Aaa… Ja… To znaczy, tak. Tak, oczywiście. Wszystko. — Uśmiechnęła się blado, wręcz niepewnie.
Na chwilę się rozweselił, a przynajmniej tak myślała. Już po kilku sekundach coś się zmieniło, coś w jego spojrzeniu. Nie wiedziała, czy zaleje ją teraz falą pytań, czy pretensji.
— Wszystko? W końcu i tak niedługo wyjedziesz…Ech, po prostu mnie teraz nie spoliczkuj.
— Dlaczego miałabym…
Chwycił ją za oba policzki i pocałował. Tak po prostu, bez uprzedzenia czy pytania o zgodę. Nie spodziewała się tego, przez co nie zareagowała w żaden sposób. Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Z każdą sekundą robiło jej się coraz cieplej.
Przerwał nagle i niespodziewanie. Tuż przed tym, jak chciała… Co właściwie chciała zrobić? Odwzajemnić pocałunek? Gdyby to zrobiła, to po prostu by go okłamała. On nie pocałował Katheriny, dziewczyny o białych oczach, morderczyni. Potwora. On pocałował tę drugą, córkę kanclerza Hedensaru, która przybyła reprezentować swój kraj i jego interesy. Która zawsze witała go uśmiechem i miłym słowem. Niewinną i czystą, nieprawdziwą. Pocałował kłamstwo, które stworzyła.
Wstał i wyszedł, mamrotając pod nosem krótkie ,,wybacz, nie powinienem był’’. Nie wiedziała, co ma teraz ze sobą zrobić. Gdy usłyszała trzask drzwi, aż cała podskoczyła.
To koniec. Musze zniknąć. Przynajmniej z jego życia…
Pukanie do drzwi ją wystraszyło, ale z drugiej strony zdenerwowało. Choć nie, zdenerwowanie to nie było dobre słowo. Miała wrażenie, że za chwilę wybuchnie ze złości.
— Czego, kurwa… — mruknęła, idąc w stronę drzwi. Słyszała własne kroki, a to nie był dobry znak. Zazwyczaj poruszała się bezszelestnie. Odetchnęła głęboko, wmawiając sobie, że jest oazą spokoju. Jest pierdolonym kwiatem lotosu, unoszącym się kurewsko delikatnie na tafli wody, pociągiem wypełnionym zajebistymi, medytującymi mnichami z Tor na Lash. Otworzyła drzwi, nakładając swoją neutralną maskę. — Tak?
— Przepraszam, to pani jest Katherina Sorgman? — spytała nieśmiało dziewczyna stojąca w drzwiach. Katherina musiała przyznać, że miała… wyjątkową urodę. Miała naprawdę piękne, długie blond włosy i zielone oczy, jednak w jej twarzy było coś dziwnego. Jakby męskiego. Jej szczęka była szeroka, wyraźnie zaznaczona, oczy małe, nos dość spory i pełne usta. — Nazywam się Felicja, moja matka…
— Ach tak, oczywiście. Przepraszam, zupełnie zapomniałam. Może wejdziesz?
— Nie! To znaczy… Ja po prostu…
Katherina widziała, jak Felicja prowadziła wewnętrzną walkę ze sobą. Nie chciała jej dodatkowo stresować. Nawet nie wiedziała, co jest powodem jej zachowania.
— Oczywiście nie musisz, ale… Nie będę cię zmuszać.
— Wejdę. Ale tylko na chwilę. — Felicja weszła do środka. Dopiero teraz Katherina dostrzegła jej wzrost. Na oko mogła mieć ze dwa metry, a nie nosiła butów na obcasie. Zdecydowała się zamknąć drzwi, choć Felicja nie miała zamiaru się rozgościć. — Matka mnie przysłała. Ten wyjazd to jej pomysł. Ja nie chcę! To znaczy, pani kraj na pewno jest piękny, ale ja nie chcę wyjeżdżać. Mam tu przyjaciół, choć nie w naszej dzielnicy. Mama o tym nie wie, bo gdyby się dowiedziała…
— Rozumiem. Spokojnie, do niczego cię nie zmuszę. Jeśli chcesz, możesz wyjść nawet teraz i więcej nie wracać.
— Wiem. Ja po prostu… Chcę coś pani zaproponować, ale moja matka będzie źle na panią patrzeć.
Katherina uśmiechnęła się i roześmiała. Akurat zła opinia Clementine była tą rzeczą, na którą kategorycznie kładła lachę.
— Nie musisz się o to martwić. Więc czego chcesz?
— Proszę jej powiedzieć, że się zgodziłam. A najlepiej, że chciałam jechać natychmiast, i pani to załatwiła. Ja w tym czasie wyniosę się do innej dzielnicy, bo tam matka na pewno nigdy nie pójdzie, a ja…
— Chodzi o jakiegoś chłopca, prawda? — Uśmiechnęła się lekko, chcąc dodać jej trochę pewności siebie.
— Skąd pani wiedziała? — Felicja była wyraźnie zdziwiona.
— To widać, gdy mówisz o… tej dzielnicy, którakolwiek by to nie było.
Felicja uśmiechnęła się, zawstydzona. Obie się roześmiały, nawiązując tym samym słynną ,,kobiecą więź”.

***

Obserwowała go już dłuższy czas. Jego imię wręcz wryło się jej w pamięć, ale nie widziała w nim zła. Należał do Zakonu, to prawda, a Zakon jeszcze nigdy nie zrobił nic dobrego. Tylko że on… On był inny. Był życzliwy i łagodny. Dawał pieniądze bezdomnym, przekazywał środki oraz różne rzeczy fundacjom, unikał wszystkich ,,krucjat’’. Nigdy nie splamił dłoni krwią.
Nie chciała mu tego zrobić. Szła teraz za nim, mając kaptur na głowie, trzymając się na odległość, ale nie widziała w nim winy. Jego śmierć była wymysłem Eleny, ale Katherina musiała to zrobić. Dzięki temu dowiedziałaby się prawdy o bracie, ale też jej ,,zdolności’’ pozostałyby tajemnicą. To, kim jest. JAKA jest.
Weszła za nim do restauracji i zajęła jeden ze stolików. Zamówiła drinka — wódka z sokiem grejpfrutowym. Piła w życiu lepsze, ale alkohol dodał jej nieco kurażu.
Jakub Tringali, bo tak się nazywał, był właścicielem sieci antykwariatów w mieście. Nie były to takie zwykłe sklepy ze starociami — często można było w nich znaleźć antyki warte miliony, o które muzea z całego kraju potrafiły toczyć ostre boje. On sam zawsze mawiał, że ,,antyki to jego pasja, a otaczanie się nimi go odpręża”. Katherinie ciężko było w to uwierzyć, bo sama czuła się niekomfortowo w takich miejscach, ale może rzeczywiście tak uważał. Za pieniądze, które na tym zarabiał, też mogłaby je polubić.
Jej szklanka już od dłuższego czasu stała pusta. Zaczęła myśleć, że nigdy stąd nie wyjdzie, gdy on poprosił o rachunek. Przyglądała się kelnerowi, wręcz popędzając go wzrokiem. Chciała to mieć za sobą.

***

Mając pełny brzuch i usatysfakcjonowane podniebienie, Jakub opuścił restaurację. Musiał iść jeszcze do swojego biura, bo papierkowa robota sama się nie zrobi. Prowadzenie sklepów, które obracały takimi pieniędzmi nie należało do łatwych zadań, ale jednak czerpał z tego satysfakcję. I nie chodziło tylko o pieniądze — po prostu lubił to, co robił. Nie każdemu dane są takie luksusy.
Miał wrażenie, że ktoś za nim idzie. Odwrócił się szybko, ale nikogo nie zauważył. Było ciemno, a ulice świeciły pustkami. Teraz zastanawiał się, dlaczego postanowił iść bocznymi uliczkami, wąskimi i klaustrofobicznymi, a nie oświetloną główną ulicą, jak każdy zdrowy na umyśle człowiek.
Przyspieszył kroku, czując podnoszące się tętno. Serce zaczęło mu walić jak młot, ale do biura nie było daleko. Ta myśl była jak światełko w tunelu. Ludzie może uwierzyli, że Finwick zginął zadeptany przez tłum, ale nie on. O nie, Jakub nie był taki naiwny. To był ten morderca, musiał być! Nie dziwił mu się, że zabił akurat Sebastiana. Choć Jakub był zdeklarowanym pacyfistą, czasami miał ochotę zamordować Finwicka za pierdołę. Wystarczyło, że ten otworzył jadaczkę, nic więcej nie musiał robić, żeby doprowadzić Jakuba do furii. Wiecznie tylko przechwałki i ,,czego to Finwickowie nie zrobili dla tego miasta’’. Pierdolenie, i tyle.
Kątem oka dostrzegł jakiś cień. Aż cały podskoczył, choć nie był pewien, czy to nie przywidzenia. Dopiero po chwili dowiedział się, że jednak nie.
Ktoś go popchnął, co poskutkowało mocnym uderzeniem o ścianę. Zakręciło mu się w głowie, ale adrenalina pomogła mu zachować trzeźwość umysłu. Usłyszał coś na wzór pęknięcia, ale wiedział, że to był dźwięk odbezpieczanego pistoletu. Otworzył oczy i zobaczył srebrną lufę wycelowaną w sam środek jego czoła. Trzymała go postać w kapturze, z zakrytą twarzą. Jej białe oczy niemal świeciły w ciemności.
— O Boże! Nie! Nie rób tego, błagam! Dam ci wszystko, co mam! — W gruncie rzeczy zawsze był tchórzem. Nigdy się tego nie wstydził. Postać tylko przekręciła głowę w bok, nic nie mówiąc. — Nie wydam cię! Proszę, ja nigdy nie dotknąłem waszych ludzi, naprawdę. Nigdy nic wam nie zrobiłem!
Zauważył, że postać się waha.
— Znasz Elenę? — Głos, który usłyszał, wprawił go w osłupienie. Kobiecy, łagodny. Niepewny? Jak kobieta mogła używać takiej siły? — Mieszka w dzielnicy portowej, zajmuje się… prostytucją. To wiedźma.
— Możliwe, ale… Nie znamy imion czarownic. Mamy informację o ich przewinieniach i ich wyglądzie. Tym prawdziwym wyglądzie. — Głos mu się trząsł. Wypluwał słowa jak karabin, ale nie uważał tego za ujmę na dumie. Nie znał takiego, który zachowałby spokój z lufą przystawioną do głowy. — O-one dobrze się ukrywają, ja naprawdę nie…
— Jelenie rogi. Jej atrybutem są jelenie rogi. Wiem, jak naprawdę wygląda. Na dodatek jest stara. Bardzo stara., choć gdybyś ją zobaczył, raczej byś na to nie wpadł.
Przez chwilę nie wiedział co ma z tym wszystkim zrobić. Kimkolwiek była ta kobieta, nie przyszła tu rozmawiać. A jednak to właśnie robili.
— Dlaczego mi to mówisz?
— Nie chcę robić ci krzywdy. Elena… ma coś na mnie. Zabiję ją i przyniosę ci jej głowę, żebyś mógł się nią pochwalić w Zakonie, ale tylko pod jednym warunkiem. Masz mi dostarczyć informacje o niej, jej rodzie, ich praktykach, słabościach.
— T-tak, oczywiście, wszystko. I nikomu nie powiem…
— Powiesz. — Przerwała mu, chowając pistolet. Dopiero teraz zauważył, że był to jeden z tych nowocześniejszych modeli. Ciężko je dostać, a na dodatek kosztują fortunę. Szybkostrzelne, ciche. Nikt by nie usłyszał, że do niego strzeliła. — Masz rozpowiadać, że cudem uciekłeś bezwzględnemu mordercy, jasne? To musi wyglądać tak, jakbyś mi umknął… Powiem tej kurwie to samo.
— Dziękuję, bardzo dziękuję…
— Jeszcze mi nie dziękuj. Nie kupiłeś sobie dużo czasu, więc bierz się do roboty, bo inaczej to twoją głowę rzucę pod drzwi Zakonu. Jasne?
— Jak słońce! Jak cię znajdę?
— To ja znajdę ciebie. Wiem, gdzie mieszkasz, no i gdzie chodzisz na dziwki. — Zaśmiała się i odeszła, znikając w mroku.
Jakub czuł, jak miękną mu kolana. Jeśli chciała kogoś szantażować, to trafiła na dobrą ofiarę. Zawsze uważał, że miał zbyt miękkie serce, ale co racja to racja — trafił do Zakonu tylko dlatego, że jego świętej pamięci rodzice do niego należeli. On nigdy nie miał ciągotek do ,,mordowania pogan w imię większego dobra’’. Uważał to za stek bzdur, ale musiał przyznać, że ta dziewczyna go zadziwiła. Prawie go zabiła, ale nie była jakimś bezmózgim potworem. Miała powód, ale też rozum. Tak naprawdę nie chciała tego robić, bo już byłby martwy, a jednak…
Robię się na to za stary…

***

— Gdzie byłaś? — spytał Bernard, siedząc przy stole i nie odrywając oczu od gazety, gdy Katherina rzuciła swoją kurtkę na krzesło.
— A ty? — odpowiedziała pytaniem, doskonale wiedząc, że i tak jej nie odpowie. Lubiła ukrócać niepotrzebne rozmowy w taki sposób.
Była głodna jak wilk, a do tego zmęczona. Otworzyła pierwszą lepszą szafkę, nie znajdując tam nic poza herbatą i chlebem. Musiała przyznać, że spodziewała się czegoś lepszego. Uznając, że herbata musi starczyć, westchnęła i wstawiła czajnik z wodą. Usiadła naprzeciw Bernarda, przyglądając mu się z początku ze znudzeniem, a potem z wnikliwością.
— Gdyby wzrok mógł zabijać, to już byłbym martwy. O co chodzi?
— Doskonale wiesz. Czy wszystko gotowe? Gdzie dokładnie masz zamiar to zrobić?
Nie odpowiadał. Spokojnie przerzucił kolejne strony gazety i napił się kawy.
— Jesteś pewna? To nie jest byłe co. To zmieni całe twoje życie, a na dodatek to bardziej niż prawdopodobne, że permanentnie.
Katherina spuściła wzrok i zastanowiła się przez chwilę. Przecież nie może być aż tak źle, prawda?
— Chodźmy od razu. Wierzę, że wybrałeś jakieś zaciszne miejsce.

***

Szkli już dobrą godzinę, zagłębiając się w las otaczający miasto coraz bardziej. W pewnym momencie Katherina zorientowała się, że nie ma zielonego pojęcia gdzie jest.
— Twoje milczenie chyba mogę rozumieć jako deklarację ,,tak, Katherino, znam drogę powrotną, nie martw się’’?
— Tak, Katherino, znam drogę powrotną. Nie martw się.
Skrzywiła się, co nie umknęło jego uwadze. Nie lubiła, gdy się z niej nabijał, o czym doskonale wiedział. Teraz po prostu się zaśmiał i dał jej znak ruchem dłoni, żeby weszła za nim do jaskini. Jakim cudem wcześniej jej nie widziała?
Poszła za nim, mając złe przeczucia odnośnie tego miejsca. Było strasznie ciemno, ale Bernard zakazał palenia pochodni czy czegokolwiek innego. Postanowiła mu zaufać, bo jakie właściwie miała wyjście? W końcu sama tego chciała.
Kilka razy wdepnęła w coś twardego i podłużnego. Na początku myślała, że to jakieś gałęzie, ale gdy jedna z tych rzeczy pękła, to już miała pewność, że to były kości. Co to za przeklęte miejsce? Albo w sumie… Wolała nie wiedzieć. Może tak było lepiej.
Zaszli już dość daleko w głąb. Katherina zauważyła snop światła, który wdzierał się do jaskini przez otwór na górze. Księżyc doskonale wszystko oświetlał, a zarazem nadawał całości tajemniczości.
— To tutaj? — spytała, choć już znała odpowiedź.
— Tak. Wiem, że wszędzie jest woda po kostki, ale musisz uklęknąć dokładnie tam, gdzie skupia się światło księżyca.
— I co wtedy? Uwarzysz miksturę z oka traszki i mocnego alkoholu?
Parsknął śmiechem, który rozniósł się echem po całej jaskini.
— Oczywiście! Żadne szanujące się rytuały nie mogą się obejść bez oka traszki. Oczywiście tylko żartuję. No, to na środek Sali, proszę. Już, już! I zdejmij kurtkę. Soczewki też.
Zrobiła jak powiedział. Uklękła w miejscu, w którym światło było najjaśniejsze. Gdy poczuła wodę na nogach, przeszedł ją dreszcz. Po prawdzie zawsze brzydziło ją wchodzenie do wody w ubraniu.
Bernard stanął za nią i chwycił ją za ramiona. Poczuła, jak przyciska ją do ziemi, choć nie wiedziała dlaczego. Jego oczy rozbłysły złotem, a głos stał się donośny, potężny. Zaczął mówić coś w języku, którego wcześniej nie słyszała. W sumie, przypominał jej ojczysty język, ale tylko brzmieniem, bo nie rozumiała ani słowa.
Nagle coś poczuła. Jakby coś próbowało wyrwać jej się z piersi, rozerwać żebra. Ból był okropny, chciała krzyczeć, ale nie mogła! Jej krtań się zacisnęła, uniemożliwiając jej oddychanie. Zaczęła też widzieć różne rzeczy, nie mając pewności, czy to przywidzenia, czy prawda. Z ciemności zaczęły wyłaniać się cienie, które wyciągały swoje nienaturalnie długie łapy opatrzone szponami prosto w jej stronę. Coś szeptały, śmiały się, wymawiały jej imię.
Nie mogła już zapanować nad własnym ciałem. Zaczęła się wyrywać i szarpać, ale Bernard trzymał ją bezlitośnie. Miała ochotę się rozpłakać, bo poza bólem, czuła ogromny strach. Serce waliło jej tak mocno, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.
Kaatheerinooo… Przestań z tym walczyć… Zaakceptuj siebie i dołącz do mnie. Powiedz, że chcesz tej potęgi, a te wszystkie złe rzeczy znikną… Cienie odejdą… Zostaniesz tylko ty, Bernard i… ja... A później tylko my dwoje. Na zawsze.
Ten głos się zaśmiał. Nie, nie głos. Głosy. Nagle cienie zniknęły, a z mroku wyłoniło się to. Bestia. Miała kształt człowieka, ale ona wiedziała, że to dalej ten sam potwór. Ciemna masa o ludzkim obrysie.
To jak? Przyłączysz się do mnie, Katherino?
Nie mogła już dłużej wytrzymać. Czuła, jak opada z sił. To, co widziała, zaczynało przypominać rozmazaną plamę. Nawet nie wiedziała, kiedy straciła przytomność.

***

Uf, myślałam, że nigdy nie skończę :D Ale jednak jest! Spóźniony, owszem, ale jest.
Niedługo zaczynam szkolenie do pracy, potrwa miesiąc. W tym czasie mogę nie wrzucić nic na bloga, po prostu z braku czasu. Nie porzucam mojego internetowego m4, więc bez obaw :)
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Powstał z pomocą:
Lord Huron – The Yawning Grave, LP – Muddy Waters, Ruelle - Secrets and Lies i kilka innych, ale już sobie oszczędzę listy ;)

Do zobaczenia dzieciaczki!

1 komentarz:

  1. I wróciłam do komentowania w mój sprawdzony sposób, może pójdzie mi lepiej niż ostatnio, choć i tak mogę paplać ^^
    Clementine jest okropną babą i w sumie jakby Kat jej coś zrobiła, to nikt by jakoś się tym nie przejął, bo pewnie na wszystkich działa w podobny sposób. Ciekawe czy jej córka również marzy o uśmierceniu matki, czy są do siebie podobne ^^
    Z tymi kwiatami... hmm... co właściwie zrobiła Kat? Wysysa życie z otoczenia? Czy tak zwyczajnie przyśpiesza pozbywanie się wody z organizmów żywych? :P
    I w tym momencie się czegoś doczepię; zgrzytnęły mi te „papatki”. Odnoszę wrażenie, że „czas”, w którym się to wszystko dzieje, nie jest XXI wiekiem i mi to nie przypasowało, chociaż wiem, jaki efekt chciałaś tym uzyskać. I w sumie to swoje zadanie spełniło, bo zrozumiałam :P
    O_O <– tak wyglądałam, czytając fragment z listem.
    Cofam to o żonie z poprzedniego komentarza, ale... wiedziałam! Gdzieś, już nie pamiętam, pod którym rozdziałem, ale rzuciłam teorią o tym, że oni są rodzeństwem! Może powinnam się przebranżowić na detektywa? :D
    Wiem dlaczego Kat ma zabijać akurat tych ludków :X ale nie powiem :P Że się tak wyrażę, nasza biało oka pokazała, że ma jaja. Chce wykiwać Elenę... No ciekawie się robi. Tylko, że ona nie wie, że zleceniodawcą tak naprawdę jest jej brat... Poplątane z pogmatwanym – gratuluję ;)
    Katherina pozbyła się bariery... To teraz co? Będzie mordować bez opamiętania? Krew, flaki i jęki agonii? Taki żarcik ;) A tak na poważnie, to w sumie co ją podkusiło do ściąganie tej całej bariery, skoro i bez tego jest dość silna i niebezpieczna? Bardzo możliwe, że umknął mi moment, w którym było to wyjaśnione ^^
    A i nawet Felicja ma dość swojej matki :P

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny, więc nawet jeśli nie chcesz publikować swojej opinii, po prostu daj mi znać, że jesteś :)