— …no i być może ona znajdzie tam jakiegoś odpowiedniego
kawalera, bo tu, w Navirze, to naprawdę nie ma w czym przebierać. Pewnie sama
to zauważyłaś, prawda? Och, byłyśmy już w różnych miastach, ale im dalej od
stolicy, tym gorzej, hm! — Clementine uniosła porcelanową filiżankę w fioletowe
róże do ust, odchylając przy tym mały palec.
Katherina przyglądała się tej kobiecie, czując
najczystsze formy zażenowania i nudy. Clementine zaatakowała ją, gdy oglądała
cięte kwiaty przy jednym ze stoisk, a ona głupia zgodziła się na kawę z nią.
Dlaczego po prostu nie odmówiła? Sama siebie nie mogła wtedy zrozumieć, ani
teraz.
Z każdym jej słowem czuła coraz większą
irytację. Jej odczucia potęgował jeszcze fakt, że pogoda znacznie się
pogorszyła i zaczął padać deszcz. Choć nie, nie padał. Piekielnie lało, a
brakowało tylko, żeby z nieba zaczęły spadać żaby i węgorze.
Katherina przyglądała się kwiatom, które stały
na stoliku. Ich piękna, pastelowa barwa fioletu ją uspokajała, a cudowny zapach
— odprężał. Akurat przy Clementine bardzo tego potrzebowała, bo jej
plotkowanie, spiskowanie i próby wciśnięcia swojej córki wszędzie, gdzie tylko
mogła, po prostu ją męczyły. Hiacynty wydawały się idealnym lekarstwem.
Założyła nogę na nogę i skrzyżowała ręce.
— Nie wspomniała pani nawet jak ona się
nazywa, a co dopiero jaka jest, i czego by chciała. Mogę z nią porozmawiać?
Spotkać się, albo…
— Tak, oczywiście! Felicja z pewnością
przypadnie ci do gustu, kochana!
Ciekawe czy Felicja w ogóle chce
pojechać do Hedensaru…
Im więcej Clementine mówiła, tym bardziej
Katherina chciała ją… Ta myśl przyprawiła ją dreszcz. Miała ochotę ją zabić,
albo po prostu chwycić za tą rudą perukę i rozbić jej głowę o stół. Spojrzała
na drobne kwiaty hiacyntów, starając się odgonić te pomysły.
— No cóż, złotko, muszę już iść. Felicja
wpadnie do ciebie później, powiedzmy o… siedemnastej? Cudownie, że się zgadzamy! — Katherina
poczuła, jak drobny tik nerwowy przemknął po jej twarzy. Chciała zaprotestować,
zasłaniając się jakąś wymówką, ale Clementine ją uprzedziła. — To papatki,
złotko!
Jeszcze kilka minut temu słuchała, jaka to ona
nie jest schorowana i obolała, a teraz podniosła się i wybiegła z kawiarni
niczym łania. Dziewczyna westchnęła ciężko, starając się nie zmiażdżyć
filiżanki. Znów spojrzała na kwiaty, chcąc jeszcze chwilę się nimi nacieszyć,
ale ich już nie było. Zostały tylko perfekcyjnie wysuszone, przygnębiające
badyle. Zmarszczyła brwi, uświadamiając sobie, że to właśnie ona to zrobiła.
***
Wróciła do domu, cała przemoczona i drżąca z
zimna. Zadanie, które przed nią stało, przerażało ją, ale nie widziała innego
wyjścia. Coraz częściej rozważała zdjęcie bariery, żałując, że dała się namówić
Bernardowi do jej pozostawienia. Powiedział, że zmieniłaby się, nie byłaby już
sobą, ale to już się działo. Z każdym dniem coraz bardziej traciła cierpliwość,
czuła złość, chciała robić ludziom krzywdę z błahych powodów. Bała się tego,
ale klamka zapadła.
Były takie momenty, w których czuła się lepiej,
a wręcz normalnie. Nie było takich, w których nie okłamywałaby samej siebie i
wszystkich dookoła, ale te dobre… Zawsze towarzyszyła im jedna osoba, przy
której mogła być swobodna i nie musiała się niczym przejmować. Skłamałaby
mówiąc, że jest zawsze szczera. Nie mogła być, bo co miałaby powiedzieć? Hej,
zobacz, mam białe oczy i mogę was wszystkich pozabijać, ale staram się być
dobra? Ujawniając prawdę zawsze traciła ludzi, nawet w Hedensarze. Bali się
jej, wyzywali od czarownic, a inni nie patrzeli na nią jak na człowieka —
zaczynali ją wielbić, jakby była bogiem. Cały ten czas chciała tylko jednej
rzeczy, której nigdy nie mogła mieć. Pragnęła przyjaciół, zrozumienia,
normalnego życia. O miłość nie śmiała prosić, bo kto pokochałby… coś takiego.
Poszła na górę, nawet nie zdejmując butów,
przez co tylko narobiła bałaganu.
— Bernardzie?
Odpowiedziała jej głucha cisza, ale to może i
lepiej. Każdy czasem potrzebował chwili samotności, a ona czuła, że tego
właśnie jej trzeba. Skierowała się do swojej sypialni, w której od razu
zasłoniła okna. Rozebrała się do bielizny, rzucając mokre ubrania w kąt, a z
szafy wyjęła nowe — bluzkę z długim rękawem, spodnie i zapinaną, skórzaną
kurtkę z kapturem. Każdy z elementów tego stroju był równie czarny, co
przyszłość, którą przed sobą widziała.
Już chciała iść do łazienki, żeby się
odświeżyć i dać sobie chwilę wytchnienia, ale jej uwagę przykuła kartka, która
leżała na łóżku. Podniosła ją i usiadła, wyraźnie wyczuwając damskie perfumy.
Były przyjemne, wręcz eleganckie, definitywnie drogie. Miała niemal pewność, że
to Yentmiliono, kwiatowe nuty, choć wyczuwała tę zadziorność i ostrość. To
definitywnie perfumy Eleny. Z jakiegoś powodu nie podejrzewała jej o
perfumowanie listów, ale jednak udało jej się ją zaskoczyć.
Otworzyła list i zaczęła czytać, spodziewając
się kolejnej listy żądań i jeszcze dłuższej gróźb.
Witaj
Katherino,
Piszę
do Ciebie w ważnej sprawie. Jak już mówiłam, my nie tylko wymagamy, ale też
oferujemy coś w zamian. Obiecałam Ci informacje o Twoim bracie, więc oto małe
co nieco, żebyś się nie zniechęciła.
Jej serce przyspieszyło, a ona nie mogła tego
opanować. Czego mogła się dowiedzieć? A jeśli będą to jakieś krwawe szczegóły,
których wolałaby nie poznać? To był jej brat, a ona kochała go nad życie. Zawsze
był dla niej przykładem, wzorcem do naśladowania. Duży, starszy brat, na którym
zawsze mogła polegać.
Bawiliście
się w chowanego. Ty szukałaś, a on zniknął. Ojciec pozwolił wam bawić się w
lesie, trochę dalej od domu niż zwykle. Schował się w starej szopie, prawda? I
tam zginął. Zginął dla ciebie.
Był
pożar, bardzo rozpaczałaś. Nie mogłaś mu wtedy pomóc, dobrze to opisuję? Na
Twoje szczęście, nic by to nie zmieniło. Mogłabyś wskoczyć w ogień i poparzyć
się, nosząc blizny przez całe swoje życie, ale nie zrobiłaś tego. Twoja moc się
przebudziła, lecz nie spowodowała nic więcej niż wyniszczenie otaczającego Cię
lasu. Smutne, prawda? Mieć taką potęgę, lecz nie móc jej w żaden sposób ukierunkować.
O to nie musisz się już dłużej martwić — pomogę ci. Urośniesz w siłę, będziesz
wręcz niepokonana. Za kilka przysług, oczywiście. Nic za darmo, prawda?
Wracając
do Twojego kochanego brata. Słyszałaś jego krzyki, próbowałaś wyważyć drzwi,
ale to nic nie dawało. Były jak ze stali, nie dawały się ruszyć. Ale tobie się
udało. Takiej małej dziewczynce. Imponujące, nie powiem.
Trzymałaś
jego ciało, płakałaś, ale on po prostu był kawałkiem grillowanego mięsa. Wiem,
to brzmi okropnie, ale tak wygląda prawda. I co okazało się potem? Nic! Ciebie
zabrali, a jego już nie było. Nie znaleziono ciała, ktoś je zabrał. A może nie?
No
właśnie. Sam odszedł. Niedowierzasz? Nie dziwi mnie to. Wydawał się martwy, ale
tak nie było. Bardzo słabo, ale życie nadal się w nim tliło. Ledwo doszedł do
najbliższej chaty, w której mieszkał… O! Zgadnij kto! Ja. Tak, właśnie ja.
Znalazłam go, pielęgnowałam, doprowadziłam do porządku. I wiesz, co jeszcze mu
pokazałam? Jak mu pomogłam? Aazri. O tak, wszystko mu powiedziałam. A on uznał,
że Aazri to jego najlepsze wyjście.
Przeżył.
Wyszedł z tego cało. No, niech ci będzie, nie do końca. Ale żyje. Tak,
Katherino. Twój brat żyje, i tylko ja wiem, gdzie jest. Wiem, co robi, z kim
się zadaje, jak sobie radzi. Mogę powiedzieć ci więcej, ale nie zrobię tego.
Jeszcze nie. Wypełnij drugie zlecenie, a dowiesz się więcej. Z czasem zdradzę
ci też, po co dopuszczasz się tych okropności. Wtedy przyznasz mi rację.
Do
zobaczenia wkrótce,
Elena.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Cieszyła się,
nawet bardzo, ale musiała przyznać, że spodziewała się czegoś innego ze swojej
strony. Większego entuzjazmu? Prawdopodobnie o to chodziło. Może, gdyby nie ten
fragment o Aazri…
Był mądrzejszy. Nie wpakowałby się w
to. To znaczy, jest. Jest…
Odetchnęła głęboko. Wstała i skierowała się do
łazienki. Niedługo miała przyjść Felicja, więc lepiej się przygotować.
***
Ciche pukanie wyrwało ją z obserwacji zimnej
już herbaty. Poszła otworzyć, spodziewając się zapowiedzianego gościa. Zdziwiła
się, bo to jednak nie była Felicja.
— Vincent? Co tu robisz?
— Mogę wejść? — spytał z miną, której nie
potrafiła rozszyfrować. Wydawał się zdenerwowany, w równym stopniu co
przygnębiony.
— Oczywiście. — Otworzyła szerzej drzwi,
niemal cała się za nimi chowając.
Zamknęła drzwi i poszła za nim. Vincent po
prostu usiadł w salonie, o nic nie pytając. Siedział tak chwilę, póki nie
usadowiła się naprzeciw niego.
— Może chcesz coś do picia? — Spróbowała
przerwać niezręczną ciszę.
— Chcę odpowiedzi, a nie napojów. No chyba, że
masz coś mocniejszego, bo nawet nie wiem od czego miałbym zacząć.
— Odpowiedzi? Nie rozumiem o co…
— Zaraz zrozumiesz. Wiem, że znasz Elenę. Od
kiedy się pojawiłaś to ona ,,dobrze mi radzi’’, żebym trzymał się od ciebie z
daleka. Że niby jesteś niebezpieczna. Jakiś czas temu wyrzuciłem ją z domu, a
ona mnie dotknęła i… i wtedy… Sam nie wiem, co czułem i widziałem, ale wyraźnie
mi zasugerowała, że to ma związek właśnie z Tobą. — Nie wiedziała, co ma
odpowiedzieć. Poczuła napływ gniewu na Elenę, wręcz furię. Zacisnęła pięści tak
mocno, że skóra jej zbielała. Ból ją oprzytomnił, gdy paznokcie zbyt mocno
wbiły się w skórę. — Nie rób takiej miny. Po prostu mi powiedz… Nie wiem,
cokolwiek. — Oparł się, przyjmując zrezygnowaną postawę. — Po prostu nie wiem
już, co mam myśleć. Jestem w kropce.
Przyglądała mu się, nieświadomie zaczynając
przygryzać wewnętrzną stronę wargi. Westchnęła i wstała, kierując się do
kuchni. Wróciła z zaczętą, litrową butelką whisky i dwoma szklankami, w których
były już kostki lodu — po jednej na każdą. Polała, odstawiając butelkę na bok.
— Co wtedy czułeś? Po prostu opisz, jak to
było.
— A powiesz mi wtedy, co tu się dzieje?
Wyjaśnisz?
— Postaram się, ale niczego nie mogę ci
obiecać. — Vincent nabrał powietrza w płuca i wypuścił je ze świstem. — Możesz
tu palić, jeśli chcesz. — Uśmiechnęła się delikatnie. — Dom i tak nie jest mój.
— Jasne… — Podniósł się, opierając łokcie o
kolana. Nie odmówił, ale też nie podziękował za whisky. Od razu wziął spory
łyk, krzywiąc się delikatnie. — Już mówiłem, że ją wyrzuciłem. Ale ona nie
odeszła, tylko mnie pocałowała. Poczułem takie ciepło, wręcz gorąco, ale tylko
tam, gdzie mnie dotykała. Nie patrz się tak na mnie, to nic sprośnego! Ekhm,
no, to pocałowała mnie i wtedy… Ja nie wiem, jakby mnie sparaliżowało. Nie mogłem
się ruszyć, ani nawet oddychać. Jakbym biegł, ale przecież leżałem wtedy na
ziemi jak ostatnia ofiara losu. Coś uderzyło mnie w policzek, jakby gałąź. To
bolało. I potem ktoś krzyczał, na mnie, ale nie potrafiłem rozpoznać tego
głosu.
— Co dokładnie mówił? Pamiętasz?
— Wynoś się z mojej głowy. I tyle.
Katherina napiła się, trzymając szklankę
drżącymi dłońmi. Szybko oblizała usta, przygryzając dolną wargę, ale od razu
przestała. Spojrzała Vincentowi w oczy, marszcząc brwi.
— W Hedensarze mamy określenie na takich
ludzi, jak ty. Potrafią, jakby to ująć… Wejść w skórę innej osoby. Jedynym
warunkiem jest ponoć znajomość z danym człowiekiem. Muszą kogoś choć raz
zobaczyć, żeby móc to zrobić. Nie podejrzewałam, że ty też taki jesteś. —
Odwróciła wzrok w kierunku okna. Już nie padało, ale szyby nadal były mokre. Na
ulicy zapalały się latarnie, jedna po drugiej.
— ,,Takich ludzi, jak ty’’? ,,Też taki
jesteś’’? Co to w ogóle znaczy? Przecież takie głupoty…
— …nie są niemożliwe? A jednak. Musisz
zrozumieć, że to nie kwestia mojej wiary. Jeśli komukolwiek powtórzysz to, co
ci teraz powiem, to będziesz musiał liczyć się z konsekwencjami. Nie mów
nikomu, jasne? — Czekała na jakieś potwierdzenie. W pewnym sensie je dostała,
bo Vincent skinął głową. Nie miała pewności, czy to cokolwiek gwarantuje. — W
Hedensarze takie zdolności wykorzystujemy, bo ci ludzie są doskonałymi
szpiegami. Urodzili się z darem, ale ty… Cóż, to dziwne, że nie przejawiałeś
takich zdolności wcześniej. Powinieneś wiedzieć od dawna.
— Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. Skąd mogę
wiedzieć, że to nie kolejne kłamstwo?
— Dlaczego miałabym kłamać?
— No bo… Ech, nie wiem. Wszyscy kłamią, więc
dlaczego nie ty…
Wstała i wyszła z pomieszczenia. Odkręciła
wodę w kuchni i zmoczyła chusteczkę. Wycisnęła z niej nadmiar i wróciła do
Vincenta, siadając obok niego. Dziwnie się na nią spojrzał, ale nie zrobiło jej
to większej różnicy.
— Który to był policzek? Prawy?
— Tak, ale co to ma do rzeczy?
Potarła chusteczką policzek. Powoli schodziła
z niego niewielka warstwa makijażu, aż zniknęła kompletnie, ukazując małe
zacięcie, już prawie zagojone. Vincent instynktownie odsunął się, ale po chwili
przyjrzał się bliżej. Dostrzegła na jego twarzy niedowierzanie, ale też
ciekawość. Dotknął zadrapania, choć ledwo to poczuła. Wypuścił głośno powietrze
i sięgnął po swoją szklankę, kręcąc przecząco głową. Wypił duszkiem.
— Jeśli teraz wyjdziesz, to zrozumiem —
powiedziała, chcąc wstać, ale on złapał ją za rękę.
— Powiedz mi, jak to działa? Jak to w ogóle
możliwe? — Patrzył na nią w taki sposób, że przez całe ciało przebiegł jej
dreszcz. Co miała mu powiedzieć? Nie była w stanie mu pomóc.
— Nie wiem. Tak po prostu jest. Tacy jak ty
istnieją od zawsze, ale nie potrafię ci tego wyjaśnić. A tym bardziej zrobić
czegoś, co pomoże ci to kontrolować. Wybacz, ale po prostu nie umiem ci pomóc.
— Już pomogłaś. Bardziej, niż ktokolwiek,
jeśli mam być szczery. — Przetarł oczy i zamrugał kilka razy. Dopiero po chwili
na nią spojrzał. — Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem. Po tym, co mi
powiedziałaś, jestem jeszcze bardziej skołowany niż byłem. Wybacz.
— Każdy by był. — Spojrzała na swoje dłonie,
które już od dłuższego czasu nerwowo ściskała, na przemian. — Znam kogoś, kto
byłby w stanie ci doradzić. A przynajmniej taki mi się wydaje…
Nie chciała znowu na niego patrzeć. Bała się
pytań, na które mogła być tylko jedna odpowiedź, a tych bardzo chciała uniknąć.
Mógł stracić do niej zaufanie i ją odtrącić, ale nie chciała, by patrzył na nią
jak na potwora. Jak każdy, kto się kiedykolwiek dowiedział, kto to widział. A
to, co robiła ostatnio… Chciała z tym skończyć, już nawet raz jej się udało,
ale wróciło jak bumerang. Wtedy nikt jej nie wykorzystał, robiła to, bo…
— Naprawdę? Zrobisz to dla mnie? — Jego słowa
wyrwały ją z przemyśleń.
— Aaa… Ja… To znaczy, tak. Tak, oczywiście.
Wszystko. — Uśmiechnęła się blado, wręcz niepewnie.
Na chwilę się rozweselił, a przynajmniej tak
myślała. Już po kilku sekundach coś się zmieniło, coś w jego spojrzeniu. Nie
wiedziała, czy zaleje ją teraz falą pytań, czy pretensji.
— Wszystko? W końcu i tak niedługo
wyjedziesz…Ech, po prostu mnie teraz nie spoliczkuj.
— Dlaczego miałabym…
Chwycił ją za oba policzki i pocałował. Tak po
prostu, bez uprzedzenia czy pytania o zgodę. Nie spodziewała się tego, przez co
nie zareagowała w żaden sposób. Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Z każdą
sekundą robiło jej się coraz cieplej.
Przerwał nagle i niespodziewanie. Tuż przed
tym, jak chciała… Co właściwie chciała zrobić? Odwzajemnić pocałunek? Gdyby to
zrobiła, to po prostu by go okłamała. On nie pocałował Katheriny, dziewczyny o
białych oczach, morderczyni. Potwora. On pocałował tę drugą, córkę kanclerza
Hedensaru, która przybyła reprezentować swój kraj i jego interesy. Która zawsze
witała go uśmiechem i miłym słowem. Niewinną i czystą, nieprawdziwą. Pocałował
kłamstwo, które stworzyła.
Wstał i wyszedł, mamrotając pod nosem krótkie
,,wybacz, nie powinienem był’’. Nie wiedziała, co ma teraz ze sobą zrobić. Gdy
usłyszała trzask drzwi, aż cała podskoczyła.
To koniec. Musze zniknąć. Przynajmniej
z jego życia…
Pukanie do drzwi ją wystraszyło, ale z drugiej
strony zdenerwowało. Choć nie, zdenerwowanie to nie było dobre słowo. Miała
wrażenie, że za chwilę wybuchnie ze złości.
— Czego, kurwa… — mruknęła, idąc w stronę
drzwi. Słyszała własne kroki, a to nie był dobry znak. Zazwyczaj poruszała się
bezszelestnie. Odetchnęła głęboko, wmawiając sobie, że jest oazą spokoju. Jest
pierdolonym kwiatem lotosu, unoszącym się kurewsko delikatnie na tafli wody,
pociągiem wypełnionym zajebistymi, medytującymi mnichami z Tor na Lash.
Otworzyła drzwi, nakładając swoją neutralną maskę. — Tak?
— Przepraszam, to pani jest Katherina Sorgman?
— spytała nieśmiało dziewczyna stojąca w drzwiach. Katherina musiała przyznać,
że miała… wyjątkową urodę. Miała naprawdę piękne, długie blond włosy i zielone
oczy, jednak w jej twarzy było coś dziwnego. Jakby męskiego. Jej szczęka była
szeroka, wyraźnie zaznaczona, oczy małe, nos dość spory i pełne usta. — Nazywam
się Felicja, moja matka…
— Ach tak, oczywiście. Przepraszam, zupełnie
zapomniałam. Może wejdziesz?
— Nie! To znaczy… Ja po prostu…
Katherina widziała, jak Felicja prowadziła
wewnętrzną walkę ze sobą. Nie chciała jej dodatkowo stresować. Nawet nie
wiedziała, co jest powodem jej zachowania.
— Oczywiście nie musisz, ale… Nie będę cię
zmuszać.
— Wejdę. Ale tylko na chwilę. — Felicja weszła
do środka. Dopiero teraz Katherina dostrzegła jej wzrost. Na oko mogła mieć ze
dwa metry, a nie nosiła butów na obcasie. Zdecydowała się zamknąć drzwi, choć
Felicja nie miała zamiaru się rozgościć. — Matka mnie przysłała. Ten wyjazd to
jej pomysł. Ja nie chcę! To znaczy, pani kraj na pewno jest piękny, ale ja nie
chcę wyjeżdżać. Mam tu przyjaciół, choć nie w naszej dzielnicy. Mama o tym nie
wie, bo gdyby się dowiedziała…
— Rozumiem. Spokojnie, do niczego cię nie
zmuszę. Jeśli chcesz, możesz wyjść nawet teraz i więcej nie wracać.
— Wiem. Ja po prostu… Chcę coś pani
zaproponować, ale moja matka będzie źle na panią patrzeć.
Katherina uśmiechnęła się i roześmiała. Akurat
zła opinia Clementine była tą rzeczą, na którą kategorycznie kładła lachę.
— Nie musisz się o to martwić. Więc czego
chcesz?
— Proszę jej powiedzieć, że się zgodziłam. A
najlepiej, że chciałam jechać natychmiast, i pani to załatwiła. Ja w tym czasie
wyniosę się do innej dzielnicy, bo tam matka na pewno nigdy nie pójdzie, a ja…
— Chodzi o jakiegoś chłopca, prawda? —
Uśmiechnęła się lekko, chcąc dodać jej trochę pewności siebie.
— Skąd pani wiedziała? — Felicja była wyraźnie
zdziwiona.
— To widać, gdy mówisz o… tej dzielnicy, którakolwiek
by to nie było.
Felicja uśmiechnęła się, zawstydzona. Obie się
roześmiały, nawiązując tym samym słynną ,,kobiecą więź”.
***
Obserwowała go już dłuższy czas. Jego imię
wręcz wryło się jej w pamięć, ale nie widziała w nim zła. Należał do Zakonu, to
prawda, a Zakon jeszcze nigdy nie zrobił nic dobrego. Tylko że on… On był inny.
Był życzliwy i łagodny. Dawał pieniądze bezdomnym, przekazywał środki oraz
różne rzeczy fundacjom, unikał wszystkich ,,krucjat’’. Nigdy nie splamił dłoni
krwią.
Nie chciała mu tego zrobić. Szła teraz za nim,
mając kaptur na głowie, trzymając się na odległość, ale nie widziała w nim
winy. Jego śmierć była wymysłem Eleny, ale Katherina musiała to zrobić. Dzięki
temu dowiedziałaby się prawdy o bracie, ale też jej ,,zdolności’’ pozostałyby
tajemnicą. To, kim jest. JAKA jest.
Weszła za nim do restauracji i zajęła jeden ze
stolików. Zamówiła drinka — wódka z sokiem grejpfrutowym. Piła w życiu lepsze,
ale alkohol dodał jej nieco kurażu.
Jakub Tringali, bo tak się nazywał, był właścicielem
sieci antykwariatów w mieście. Nie były to takie zwykłe sklepy ze starociami —
często można było w nich znaleźć antyki warte miliony, o które muzea z całego
kraju potrafiły toczyć ostre boje. On sam zawsze mawiał, że ,,antyki to jego
pasja, a otaczanie się nimi go odpręża”. Katherinie ciężko było w to uwierzyć,
bo sama czuła się niekomfortowo w takich miejscach, ale może rzeczywiście tak
uważał. Za pieniądze, które na tym zarabiał, też mogłaby je polubić.
Jej szklanka już od dłuższego czasu stała
pusta. Zaczęła myśleć, że nigdy stąd nie wyjdzie, gdy on poprosił o rachunek.
Przyglądała się kelnerowi, wręcz popędzając go wzrokiem. Chciała to mieć za
sobą.
***
Mając pełny brzuch i usatysfakcjonowane
podniebienie, Jakub opuścił restaurację. Musiał iść jeszcze do swojego biura,
bo papierkowa robota sama się nie zrobi. Prowadzenie sklepów, które obracały
takimi pieniędzmi nie należało do łatwych zadań, ale jednak czerpał z tego
satysfakcję. I nie chodziło tylko o pieniądze — po prostu lubił to, co robił.
Nie każdemu dane są takie luksusy.
Miał wrażenie, że ktoś za nim idzie. Odwrócił
się szybko, ale nikogo nie zauważył. Było ciemno, a ulice świeciły pustkami.
Teraz zastanawiał się, dlaczego postanowił iść bocznymi uliczkami, wąskimi i
klaustrofobicznymi, a nie oświetloną główną ulicą, jak każdy zdrowy na umyśle
człowiek.
Przyspieszył kroku, czując podnoszące się
tętno. Serce zaczęło mu walić jak młot, ale do biura nie było daleko. Ta myśl
była jak światełko w tunelu. Ludzie może uwierzyli, że Finwick zginął zadeptany
przez tłum, ale nie on. O nie, Jakub nie był taki naiwny. To był ten morderca,
musiał być! Nie dziwił mu się, że zabił akurat Sebastiana. Choć Jakub był
zdeklarowanym pacyfistą, czasami miał ochotę zamordować Finwicka za pierdołę.
Wystarczyło, że ten otworzył jadaczkę, nic więcej nie musiał robić, żeby
doprowadzić Jakuba do furii. Wiecznie tylko przechwałki i ,,czego to
Finwickowie nie zrobili dla tego miasta’’. Pierdolenie, i tyle.
Kątem oka dostrzegł jakiś cień. Aż cały
podskoczył, choć nie był pewien, czy to nie przywidzenia. Dopiero po chwili
dowiedział się, że jednak nie.
Ktoś go popchnął, co poskutkowało mocnym
uderzeniem o ścianę. Zakręciło mu się w głowie, ale adrenalina pomogła mu
zachować trzeźwość umysłu. Usłyszał coś na wzór pęknięcia, ale wiedział, że to
był dźwięk odbezpieczanego pistoletu. Otworzył oczy i zobaczył srebrną lufę
wycelowaną w sam środek jego czoła. Trzymała go postać w kapturze, z zakrytą
twarzą. Jej białe oczy niemal świeciły w ciemności.
— O Boże! Nie! Nie rób tego, błagam! Dam ci wszystko,
co mam! — W gruncie rzeczy zawsze był tchórzem. Nigdy się tego nie wstydził. Postać
tylko przekręciła głowę w bok, nic nie mówiąc. — Nie wydam cię! Proszę, ja
nigdy nie dotknąłem waszych ludzi, naprawdę. Nigdy nic wam nie zrobiłem!
Zauważył, że postać się waha.
— Znasz Elenę? — Głos, który usłyszał, wprawił
go w osłupienie. Kobiecy, łagodny. Niepewny? Jak kobieta mogła używać takiej
siły? — Mieszka w dzielnicy portowej, zajmuje się… prostytucją. To wiedźma.
— Możliwe, ale… Nie znamy imion czarownic. Mamy
informację o ich przewinieniach i ich wyglądzie. Tym prawdziwym wyglądzie. —
Głos mu się trząsł. Wypluwał słowa jak karabin, ale nie uważał tego za ujmę na
dumie. Nie znał takiego, który zachowałby spokój z lufą przystawioną do głowy.
— O-one dobrze się ukrywają, ja naprawdę nie…
— Jelenie rogi. Jej atrybutem są jelenie rogi.
Wiem, jak naprawdę wygląda. Na dodatek jest stara. Bardzo stara., choć gdybyś
ją zobaczył, raczej byś na to nie wpadł.
Przez chwilę nie wiedział co ma z tym
wszystkim zrobić. Kimkolwiek była ta kobieta, nie przyszła tu rozmawiać. A
jednak to właśnie robili.
— Dlaczego mi to mówisz?
— Nie chcę robić ci krzywdy. Elena… ma coś na
mnie. Zabiję ją i przyniosę ci jej głowę, żebyś mógł się nią pochwalić w
Zakonie, ale tylko pod jednym warunkiem. Masz mi dostarczyć informacje o niej,
jej rodzie, ich praktykach, słabościach.
— T-tak, oczywiście, wszystko. I nikomu nie
powiem…
— Powiesz. — Przerwała mu, chowając pistolet.
Dopiero teraz zauważył, że był to jeden z tych nowocześniejszych modeli. Ciężko
je dostać, a na dodatek kosztują fortunę. Szybkostrzelne, ciche. Nikt by nie
usłyszał, że do niego strzeliła. — Masz rozpowiadać, że cudem uciekłeś
bezwzględnemu mordercy, jasne? To musi wyglądać tak, jakbyś mi umknął… Powiem
tej kurwie to samo.
— Dziękuję, bardzo dziękuję…
— Jeszcze mi nie dziękuj. Nie kupiłeś sobie
dużo czasu, więc bierz się do roboty, bo inaczej to twoją głowę rzucę pod drzwi
Zakonu. Jasne?
— Jak słońce! Jak cię znajdę?
— To ja znajdę ciebie. Wiem, gdzie mieszkasz,
no i gdzie chodzisz na dziwki. — Zaśmiała się i odeszła, znikając w mroku.
Jakub czuł, jak miękną mu kolana. Jeśli
chciała kogoś szantażować, to trafiła na dobrą ofiarę. Zawsze uważał, że miał
zbyt miękkie serce, ale co racja to racja — trafił do Zakonu tylko dlatego, że
jego świętej pamięci rodzice do niego należeli. On nigdy nie miał ciągotek do
,,mordowania pogan w imię większego dobra’’. Uważał to za stek bzdur, ale
musiał przyznać, że ta dziewczyna go zadziwiła. Prawie go zabiła, ale nie była
jakimś bezmózgim potworem. Miała powód, ale też rozum. Tak naprawdę nie chciała
tego robić, bo już byłby martwy, a jednak…
Robię się na to za stary…
***
— Gdzie byłaś? — spytał Bernard, siedząc przy
stole i nie odrywając oczu od gazety, gdy Katherina rzuciła swoją kurtkę na
krzesło.
— A ty? — odpowiedziała pytaniem, doskonale
wiedząc, że i tak jej nie odpowie. Lubiła ukrócać niepotrzebne rozmowy w taki
sposób.
Była głodna jak wilk, a do tego zmęczona.
Otworzyła pierwszą lepszą szafkę, nie znajdując tam nic poza herbatą i chlebem.
Musiała przyznać, że spodziewała się czegoś lepszego. Uznając, że herbata musi
starczyć, westchnęła i wstawiła czajnik z wodą. Usiadła naprzeciw Bernarda,
przyglądając mu się z początku ze znudzeniem, a potem z wnikliwością.
— Gdyby wzrok mógł zabijać, to już byłbym
martwy. O co chodzi?
— Doskonale wiesz. Czy wszystko gotowe? Gdzie
dokładnie masz zamiar to zrobić?
Nie odpowiadał. Spokojnie przerzucił kolejne
strony gazety i napił się kawy.
— Jesteś pewna? To nie jest byłe co. To zmieni
całe twoje życie, a na dodatek to bardziej niż prawdopodobne, że permanentnie.
Katherina spuściła wzrok i zastanowiła się
przez chwilę. Przecież nie może być aż tak źle, prawda?
— Chodźmy od razu. Wierzę, że wybrałeś jakieś
zaciszne miejsce.
***
Szkli już dobrą godzinę, zagłębiając się w las
otaczający miasto coraz bardziej. W pewnym momencie Katherina zorientowała się,
że nie ma zielonego pojęcia gdzie jest.
— Twoje milczenie chyba mogę rozumieć jako
deklarację ,,tak, Katherino, znam drogę powrotną, nie martw się’’?
— Tak, Katherino, znam drogę powrotną. Nie
martw się.
Skrzywiła się, co nie umknęło jego uwadze. Nie
lubiła, gdy się z niej nabijał, o czym doskonale wiedział. Teraz po prostu się
zaśmiał i dał jej znak ruchem dłoni, żeby weszła za nim do jaskini. Jakim cudem
wcześniej jej nie widziała?
Poszła za nim, mając złe przeczucia odnośnie
tego miejsca. Było strasznie ciemno, ale Bernard zakazał palenia pochodni czy
czegokolwiek innego. Postanowiła mu zaufać, bo jakie właściwie miała wyjście? W
końcu sama tego chciała.
Kilka razy wdepnęła w coś twardego i
podłużnego. Na początku myślała, że to jakieś gałęzie, ale gdy jedna z tych
rzeczy pękła, to już miała pewność, że to były kości. Co to za przeklęte
miejsce? Albo w sumie… Wolała nie wiedzieć. Może tak było lepiej.
Zaszli już dość daleko w głąb. Katherina
zauważyła snop światła, który wdzierał się do jaskini przez otwór na górze.
Księżyc doskonale wszystko oświetlał, a zarazem nadawał całości tajemniczości.
— To tutaj? — spytała, choć już znała odpowiedź.
— Tak. Wiem, że wszędzie jest woda po kostki,
ale musisz uklęknąć dokładnie tam, gdzie skupia się światło księżyca.
— I co wtedy? Uwarzysz miksturę z oka traszki
i mocnego alkoholu?
Parsknął śmiechem, który rozniósł się echem po
całej jaskini.
— Oczywiście! Żadne szanujące się rytuały nie
mogą się obejść bez oka traszki. Oczywiście tylko żartuję. No, to na środek Sali,
proszę. Już, już! I zdejmij kurtkę. Soczewki też.
Zrobiła jak powiedział. Uklękła w miejscu, w
którym światło było najjaśniejsze. Gdy poczuła wodę na nogach, przeszedł ją
dreszcz. Po prawdzie zawsze brzydziło ją wchodzenie do wody w ubraniu.
Bernard stanął za nią i chwycił ją za ramiona.
Poczuła, jak przyciska ją do ziemi, choć nie wiedziała dlaczego. Jego oczy
rozbłysły złotem, a głos stał się donośny, potężny. Zaczął mówić coś w języku,
którego wcześniej nie słyszała. W sumie, przypominał jej ojczysty język, ale
tylko brzmieniem, bo nie rozumiała ani słowa.
Nagle coś poczuła. Jakby coś próbowało wyrwać
jej się z piersi, rozerwać żebra. Ból był okropny, chciała krzyczeć, ale nie
mogła! Jej krtań się zacisnęła, uniemożliwiając jej oddychanie. Zaczęła też
widzieć różne rzeczy, nie mając pewności, czy to przywidzenia, czy prawda. Z
ciemności zaczęły wyłaniać się cienie, które wyciągały swoje nienaturalnie
długie łapy opatrzone szponami prosto w jej stronę. Coś szeptały, śmiały się,
wymawiały jej imię.
Nie mogła już zapanować nad własnym ciałem.
Zaczęła się wyrywać i szarpać, ale Bernard trzymał ją bezlitośnie. Miała ochotę
się rozpłakać, bo poza bólem, czuła ogromny strach. Serce waliło jej tak mocno,
jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.
Kaatheerinooo… Przestań z tym walczyć…
Zaakceptuj siebie i dołącz do mnie. Powiedz, że chcesz tej potęgi, a te
wszystkie złe rzeczy znikną… Cienie odejdą… Zostaniesz tylko ty, Bernard i… ja...
A później tylko my dwoje. Na zawsze.
Ten głos się zaśmiał. Nie, nie głos. Głosy.
Nagle cienie zniknęły, a z mroku wyłoniło się to. Bestia. Miała kształt
człowieka, ale ona wiedziała, że to dalej ten sam potwór. Ciemna masa o ludzkim
obrysie.
To jak? Przyłączysz się do mnie,
Katherino?
Nie mogła już dłużej wytrzymać. Czuła, jak
opada z sił. To, co widziała, zaczynało przypominać rozmazaną plamę. Nawet nie
wiedziała, kiedy straciła przytomność.
***
Uf, myślałam, że nigdy nie skończę :D
Ale jednak jest! Spóźniony, owszem, ale jest.
Niedługo zaczynam szkolenie do pracy,
potrwa miesiąc. W tym czasie mogę nie wrzucić nic na bloga, po prostu z braku
czasu. Nie porzucam mojego internetowego m4, więc bez obaw :)
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał.
Powstał z pomocą:
Lord Huron – The Yawning Grave, LP –
Muddy Waters, Ruelle - Secrets and Lies i kilka innych, ale już sobie oszczędzę
listy ;)
Do zobaczenia dzieciaczki!
I wróciłam do komentowania w mój sprawdzony sposób, może pójdzie mi lepiej niż ostatnio, choć i tak mogę paplać ^^
OdpowiedzUsuńClementine jest okropną babą i w sumie jakby Kat jej coś zrobiła, to nikt by jakoś się tym nie przejął, bo pewnie na wszystkich działa w podobny sposób. Ciekawe czy jej córka również marzy o uśmierceniu matki, czy są do siebie podobne ^^
Z tymi kwiatami... hmm... co właściwie zrobiła Kat? Wysysa życie z otoczenia? Czy tak zwyczajnie przyśpiesza pozbywanie się wody z organizmów żywych? :P
I w tym momencie się czegoś doczepię; zgrzytnęły mi te „papatki”. Odnoszę wrażenie, że „czas”, w którym się to wszystko dzieje, nie jest XXI wiekiem i mi to nie przypasowało, chociaż wiem, jaki efekt chciałaś tym uzyskać. I w sumie to swoje zadanie spełniło, bo zrozumiałam :P
O_O <– tak wyglądałam, czytając fragment z listem.
Cofam to o żonie z poprzedniego komentarza, ale... wiedziałam! Gdzieś, już nie pamiętam, pod którym rozdziałem, ale rzuciłam teorią o tym, że oni są rodzeństwem! Może powinnam się przebranżowić na detektywa? :D
Wiem dlaczego Kat ma zabijać akurat tych ludków :X ale nie powiem :P Że się tak wyrażę, nasza biało oka pokazała, że ma jaja. Chce wykiwać Elenę... No ciekawie się robi. Tylko, że ona nie wie, że zleceniodawcą tak naprawdę jest jej brat... Poplątane z pogmatwanym – gratuluję ;)
Katherina pozbyła się bariery... To teraz co? Będzie mordować bez opamiętania? Krew, flaki i jęki agonii? Taki żarcik ;) A tak na poważnie, to w sumie co ją podkusiło do ściąganie tej całej bariery, skoro i bez tego jest dość silna i niebezpieczna? Bardzo możliwe, że umknął mi moment, w którym było to wyjaśnione ^^
A i nawet Felicja ma dość swojej matki :P