— Panie
Lawrence! Ktokolwiek! — krzyczała Katherina. Głos jej zachrypł od wdychanego
dymu.
—
Ojcze! Gdzie jesteś?! — Vincent rozglądał się nerwowo. Mógł mówić, że go
nienawidzi i nigdy mu nie wybaczy, ale nadal był jego ojcem. – Kurwa, no
odpowiedz w końcu! Widzisz kogoś żywego?
—
Nie. Widziałam ciała, ale to nie był twój ojciec. Może wyszedł przed eksplozją?
—
Niemożliwe! Za dobrze go znam, nie wyszedłby przed północą.
Złapał
się za głowę, patrząc na boki. Oczy zaczęły go boleć i łzawić, podrażnione
ciepłem i czarnym dymem w powietrzu. Od przerzucania gorących belek poparzył
sobie dłonie i wybrudził koszulę, ale ból go nie zniechęcił. Adrenalina i
strach skumulowały się w nim, dzięki czemu parł przed siebie bez zająknięcia.
—
Nie widzę go, Kat. — Nazwał ja tak pierwszy raz. — Nigdzie go nie ma. Kurwa
mać! Kurwa! Kurwa!
W
oczy rzuciły mu się wybite szyby sąsiadujących z Pałacem budynków. Uświadomiło
mu to skalę wybuchu i to, jak małe mieli szanse na znalezienie kogokolwiek
żywego.
Podbiegła
do niego i przytuliła go. To był prosty, ludzki odruch, o który z jakiegoś
powodu jej nie podejrzewał. Chciało mu się płakać, ale nie mógł. Nie chciał okazać
słabości akurat teraz, gdy stawką było coś więcej niż jego męska godność.
—
Vincent? Tam ktoś idzie. To chyba…
—
Co?
Puściła
go. Nagle się uśmiechnęła i spojrzała na niego z nadzieją. Pobiegła w stronę
kuśtykającego człowieka, a on stał i nie mógł się ruszyć. Podążył za nią
wzrokiem oddychając ciężko.
Dziewczyna
biegła w kierunku mężczyzny, którego surdut musiał być elegancki przed
wybuchem, lecz teraz dymił się, choć nie płonął. Jego twarz była poczerniała,
tak samo jak broda i włosy. Niebieskie oczy wyglądały przerażająco na tle
reszty.
Katherina
dotarła do mężczyzny i podtrzymała go, chroniąc przed upadkiem. Vincent
rozpoznał w nim ojca, lecz poza oczywistym, było z nim coś nie tak. Podszedł do
nich powoli i niepewnie.
—
Tato…?
Widział
szał w jego oczach. Dante rozglądał się nerwowo, ruszając oczami nienaturalnie
szybko. Nagle utkwił wzrok w dziewczynie i zaczął szybciej oddychać.
— Ty!
To ty! Musisz umrzeć! Ty kreaturo! Giń! Wszyscy musicie zniknąć! Wszyscy!
Chwycił
ją oburącz za szyję i zaczął dusić. Szarpał nią jak szmacianą lalką, w czystym,
morderczym szale.
Wszystko
działo się szybko. Vincent rzucił się na niego, lecz ten odepchnął go z ogromną
siłą. Nie spodziewałby się tego po podstarzałym urzędniku. Musiał coś wymyślić,
bo jego ojciec zabiłby Katherinę bez mrugnięcia okiem.
Myśl, idioto! Kurwa, myśl!
Chwycił
pierwszą belkę, którą dał radę podnieść i uderzył ojca w głowę z całej siły.
Mężczyzna upadł bezwładnie, puszczając dziewczynę. Dopiero po chwili dotarło do
niego, że mógł go tym zabić.
***
Mijały
go pielęgniarki i lekarze, czasami wioząc rannych ludzi na metalowych noszach.
Przyglądał im się obojętnie, mając problemy z przetrawieniem tego, co się
właśnie stało. Mógł zabić własnego ojca, który o mało co nie udusił ambasadorki
Hedensaru. Ale była nie tylko tym. Miał wrażenie, że jest mu bliższa, niż
powinna na tym etapie znajomości.
Z
każdą minutą przybywało poszkodowanych. Vinent zorientował się, że to nie mogą
być ludzie z jednego budynku. Zatrzymał pierwszą lepszą pielęgniarkę, którą
dostrzegł.
—
Przepraszam panią, ale co się dzieje? Czy ci wszyscy ludzie zostali zabrani z
Pałacu Narad? — Na pierwszy rzut oka odniósł wrażenie, że jest młodsza. Zrzucił
to na zmęczenie.
—
Nie. Coś dzieje się w mieście, więc radzimy panu zostać na terenie szpitala.
Dla własnego bezpieczeństwa — powiedziała z dziwnym spokojem. On nie wiedział o
co chodzi, a miał wrażenie, że może w każdej chwili zacząć panikować.
—
Co to znaczy? Co jest w mieście?
Kobieta
rozejrzała się, jakby chciała się upewnić, że nikt nie słucha.
—
Ludzie z biedniejszych dzielnic chyba zorganizowali jakieś powstanie. Biegają
po całym mieście, jak jacyś szaleńcy, krzyczą coś o rewolucji, rzucają ostrymi
przedmiotami, wzniecają pożary. Poszaleli!
—
Że co?
—
Proszę nikomu o tym nie mówić, panie Lawrence! Zamieszki nie dotarły jeszcze do
tej okolicy, a nie chcemy wzniecać paniki. Na razie wojsko odgradza nas od tego
dzikiego tłumu, i niech tak zostanie. — Wygładziła ubranie i rozluźniła nieco
kołnierzyk. — Proszę mi wybaczyć, ale mamy wielu potrzebujących. Niech pan
usiądzie i się nie martwi. Powiem tylko, że pana ojciec ma się lepiej.
Przeżyje, ale musi odpoczywać.
— A
ten napad agresji? Czy to wynik urazu? Niech mi pani powie!
—
Nie mogę… To znaczy… — Westchnęła ciężko, widząc jego błagające spojrzenie. —
Nie wie pan tego ode mnie, jasne? Znaleźliśmy nakłucie na jego karku. Wprowadzono
mu jakąś substancję, ale nie określiliśmy jeszcze, co to mogło być. Potrzeba
więcej testów, ale dojdziemy do prawdy — powiedziała, pokrzepiająco dotykając
jego ramienia.
—
Bardzo pani dziękuję.— Ucałował jej dłoń. — Nikomu nie powiem. Obiecuję. —
Uśmiechnął się delikatnie, mając nadzieję, że jej zmieszanie to dobry znak.
Odeszła,
śpiesząc z pomocą przybywającym pacjentom. Zastanawiał się, jak duże
zniszczenia przyniósł ten bunt. To nie był jedyny szpital w okolicy, przez co
czuł się niekomfortowo. Ile mogło być ofiar? Dlaczego tak nagle zaczęli być
agresywni? Owszem, przebywając na swoim wygnaniu słyszał co nieco, ale nic nie
wskazywało na takie powstanie.
Przypomniał
sobie o Katherinie. Skierował się korytarzem w lewo, do pokoju, w którym ją
ulokowali. Postanowili zbadać ją po ataku Dantego, który zostawił sine ślady na
jej szyi. Vincentowi było głupio z tego powodu, ale nie mógł nic zrobić. To
wszystko działo się zbyt szybko, by był w stanie odpowiednio zareagować, ale
dziewczyna żyła. To liczyło się najbardziej.
Drzwi
pokoju numer dwieście trzy były zamknięte, lecz nie zakluczone. Otworzył je
zdecydowanie, wkraczając do białego, sterylnego pomieszczenia. Pod ogromnym
oknem z drewnianą ramą stało łóżko, a na nim siedziała dziewczyna.
Zapukał
w drzwi tylko po to, by dać o sobie znać.
—
Cześć. — Uśmiechnął się, gdy na niego spojrzała. — Jak się czujesz?
Odwróciła
się szybko, z przerażeniem w oczach. Trwało to jedynie sekundę, ale Vincent to
zauważył. Jego uwadze nie umknął też fakt, że schowała coś pod kołdrę, ale nie
chciał o to pytać akurat teraz.
—
Hej — odpowiedziała zachrypniętym głosem i wysiliła się na uśmiech. — Nic mi
nie jest. Podali mi coś i czuję się jak nowo narodzona. Chyba poproszę na
wynos. — Zaśmiała się i zeszła z łóżka. Najwidoczniej nie kazali jej zmieniać
ubrania. — A ty?
—
Proszę, siedź. Nie wyglądasz najlepiej. — Pospieszył, aby z powrotem ją
usadzić. Nie protestowała, choć odniósł wrażenie, że ugodził w jej kobiecą
samodzielność. Spuścił wzrok, widząc sińce na jej szyi, bo czuł się winny. — Mi
nic się nie stało, sama wiesz. — Usiadł obok niej. — Martwiłem się. O ojca i
to, jak się na ciebie… — Głos zastygł mu w gardle. Jeszcze nigdy nie widział
takiego szału, u nikogo. A to był jego ojciec, którego kiedyś nazywał tatą.
—
Nie myśl o tym. — Położyła swoją dłoń na jego. — Przeżył wybuch, cokolwiek go
spowodowało. Musiał być w szoku.
—
Ale to wszystko, co mówił! Pamiętasz, prawda? Przecież… — Tłukł się z myślami,
ale nie wytrzymał. — Ja pierdolę, przecież mógł cię zabić. A ja tam stałem jak
niedorozwój! Jest bardzo religijny, ale tego nigdy bym się po nim nie
spodziewał. — Przetarł twarz dłońmi. Był zmęczony, a to nie był jeszcze koniec
wizyt. — Pewnie teraz masz beznadziejne zdanie o Navirze. Pojebany kraj, w
który nie warto inwestować, co nie? W końcu nic dobrego cię tu nie spotkało.
Wiedział,
że nie powinien tego mówić. Poza tym, co go do niej przyciągało, a czego nie
potrafił obrać w słowa, była mu obca. Polityczna sojuszniczka, do tego
potencjalna, którą powinien zachęcić do współpracy bez względu na konsekwencje.
Ale nie potrafił tak na nią patrzeć, tak samo jak nie mógł tak jej traktować.
Wmawiać jej, że jest tu bezpieczna, choć to kłamstwo.
Poczuł
jej dłoń na ramieniu i odwrócił głowę w jej stronę. Widział jej jasne, błękitne
oczy i bladą skórę. Wydawała mu się zarazem przygnębiona jak i pocieszona.
—
Spotkałam ciebie. — Uśmiechnęła się delikatnie. — Naprawdę cię lubię,
Vincencie. I widzę, że Navir potrzebuje wsparcia Hedensaru. Tak samo, jak my
potrzebujemy was. Nie wiem, co tu się dzieje, ale jeśli mam wysłać moją decyzję
do kanclerza, to potrzebuję więcej informacji. To chyba oznacza, że… —
Wywróciła oczami i uśmiechnęła się szerzej.
…że zostaniesz dłużej.
Zaśmiał
się, patrząc na nią. Cieszył się, ale nie wiedział dlaczego. Chciał, żeby
została, ale obiecał nie mówić nikomu o zamieszkach. Nie chciał jej odstraszyć,
ale wolał, by była bezpieczna.
Bił
się z myślami dobrą chwilę, ale postanowił nic nie mówić. Choć raz zaufaj sobie, że kogoś obronisz. A jak nie ją, to kogo?
—
Myślę, że powinieneś iść do ojca. Ja nigdzie się nie wybieram.
—
Tak, masz rację. — Wstał i odwrócił się w jej stronę. — Bez obaw, wrócę. —
Zaśmiał się i spuścił wzrok. Dopiero po chwili na nią spojrzał. — Dziękuję. Za
rozmowę.
Wyszedł,
zamykając za sobą drzwi. Odszedł kawałek, specjalnie stawiając głośne kroki. Po
chwili wrócił pod jej pokój, po cichu, i odczekał jeszcze chwilę. Spojrzał
przez okienko umiejscowione na drzwiach, starając się zachować status
incognito. Widział, jak wyjmuje spod pościeli ten sam dziennik, który zabrał
jej przed wybuchem. Czytała go, zasłaniając usta dłonią. Z oczu skapnęła jej
pojedyncza łza, a on nie wiedział co ma o tym myśleć.
Muszę się dowiedzieć, co jest w tym
dzienniku.
***
Sto pięć. Oby już czuł się lepiej…
Przekręcił
gałkę drzwi i wszedł do środka. Ojciec leżał w białej pościeli, ubrany w
szpitalną, pasiastą piżamę. Poza łóżkiem i drewnianą, pomalowaną na szarawy
kolor szafką nocną, pomieszczenie było puste. Wnętrze ratowało tylko to, że
było dość małe, choć wysokie.
Podszedł
do łóżka i spojrzał na ojca, który patrzył prosto na niego. Przełknął ślinę i
położył dłoń na jego ramieniu.
—
Vincent, ja…
—
Powinieneś odpoczywać. Nie tłumacz się, to i tak nic nie zmieni.
—
Zmieni! A ja czuję się już lepiej. — Skierował wzrok na okno, patrząc na czarne
niebo. — Nie musisz się o mnie martwić. Zawsze sobie poradzę.
—
Nie mów tak. — Przeszedł na drugą stronę łóżka, zasłaniając mu widok. Kucnął
przy łóżku, patrząc mu w oczy. — Pamiętasz cokolwiek? Wybuch? Coś podejrzanego?
Cokolwiek.
Dante
westchnął, zdejmując dłoń syna ze swojego ramienia.
—
Jakoś wcześniej się tym nie przejmowałeś. — Zaśmiał się, wlepiając wzrok w
pościel. Nagle spoważniał i spojrzał mu prosto w oczy. — Nie, nie widziałem nic
podejrzanego. Poszedłem na naradę, rozmawialiśmy o... sprawach państwowych. Już
mieliśmy kończyć, ale zanim uderzyłem młotkiem sędziowskim… wtedy to się stało.
Wybuch. Wyrwał im kończyny, Vincencie. Rozumiesz? Ich nogi i ręce…
—
Wiem… — Spuścił wzrok, mając świadomość swojego kłamstwa. Nie miał pojęcia, co
przeżywał jego ojciec. Jedną z brutalniejszych rzeczy, jakie przeżył, była
bójka w barze, w najbiedniejszej dzielnicy miasta. Owszem, lała się krew i
leciały zęby, ale kończyny zostawały na miejscu. — Powiesz mi, gdy będziesz
gotowy, dobrze?
— Jasne
— prychnął, po czym cały się otrząsnął. Dopiero po chwili się wyprostował i
zaczął mówić tak, jak zwykle. Władczo i z pewnością siebie. — Powinieneś iść do
matki. Sprawdź, jak się ma, i czy niczego jej nie brakuje.
—
Ale tato…
—
Po prostu do niej idź. No już, poradzę sobie. I lepiej śpij w domu. Rosaline
się wami zajmie, w końcu za to jej płacę.
Westchnął
ciężko. Chciał być dla niego miły, a on zachowuje się jak świnia! Z drugiej
strony miał rację co do matki, ale Vincent był wściekły. Po tym, co się dziś
wydarzyło, liczył na choć odrobinę szczerości i otwartości z jego strony. I to,
co powiedział o Rosaline? Obaj widzieli, że nie była jakąś tam sobie pokojówką,
a jednak traktował ją jak przedmiot, a nie osobę. Płacił i wymagał.
—
Wiesz co? Czasami jesteś strasznym dupkiem.
Wyszedł,
trzaskając drzwiami.
***
Wyrzucił
niedopałek przed domem. Gdyby zostawił go na terenie tego perfekcyjnego ogrodu,
to chyba sam by sobie nie wybaczył. Westchnął i skierował się do drzwi,
otoczony szpalerem drzew liściastych. Jeszcze niedawno z tego samego budynku
wychodziła Katherina, zauroczona przyrodą i atmosferą nocy. A teraz on do niego
wchodził, tylko z innej strony, cały brudny i nieszczęśliwy.
Wszedł
do środka. Nic się tu nie zmieniło i nawet on sam nie wiedział, dlaczego tego
oczekiwał. Bo niby czego się spodziewał? Zgliszczy? Ruin? Sam przyznał, że to
głupie z jego strony.
—
Rosaline? Jesteś? — Rozejrzał się po korytarzu. Ciemny i przytłaczający, jak
zawsze, choć ozdobiony świeżymi kwiatami. Niektóre z postaci przedstawionych na
obrazach przyprawiały go o gęsią skórkę. Zupełnie tak, jakby go obserwowały.
Idioto, to tylko obrazy. Nawet ci,
którzy je namalowali, już dawno nie żyją.
Dotarł
do środka pomieszczenia. Stał w centralnym punkcie róży wiatrów, która zdobiła
drewnianą posadzkę. Ku jego zdziwieniu, deski nie skrzypiały pod jego ciężarem.
Usłyszał
kroki dochodzące od strony kuchni. Odwrócił się w kierunku dźwięku, gotów na
wszystko, ale to była tylko coraz pulchniejsza sylwetka Rosaline. Poczuł, jak
jego mięśnie się rozluźniają na jej widok.
—
Vincent! Jesteś w końcu! Na Bogów, gdzieś ty się podziewał? — Uścisnęła go
znienacka, czym prawie go udusiła. Też ją przytulił, rozbawiony jej reakcją. —
Och, kochaniutki, robisz się coraz szczuplejszy! Zrobiłam kolację, z pewnością
masz ochotę. — Uśmiechnęła się od ucha do ucha, odgarniając rude włosy z twarzy.
—
Rosaline, wybacz mi, ale nie mam teraz czasu. Muszę się zobaczyć z mamą. To
pilne.
—
Pani Olivia ma gościa. Wiesz, lokalną uzdrowicielkę. Niby leczy ją ziołami, ale
jak na moje oko to jakaś wiedźma. — Skrzyżowała ręce wykrzywiając twarz w
grymasie niezadowolenia. — A cóż to za mina? No chyba wiedziałeś, że odwiedza
ją guślarka?
—
Guślarka? — Uniósł brwi. — A co to niby?
— No
chyba kto! Ech, młodzi. — Wywróciła oczami i pokręciła głową. — Taka kobieta,
która zna się na naturalnym leczeniu. A nie jak ci twoi lekarze, co to siedzą w
książkach, a zwykłego rumianku na oczy nie widzieli! No, i rozmawia też z, sam
wiesz… — Ściszyła głos i pochyliła się w jego stronę. — Z DUCHAMI! —
powiedziała szeptem, choć niezwykle dramatycznie.
Lekko
przygryzł wargę i zrobił naprawdę dziwną minę. Skinął głową, jakby się z nią
zgadzał, ale po chwili parsknął śmiechem. Nie chciał jej urazić, ale też nie
mógł się powstrzymać.
— O
matko, Rosaline, naprawdę. — Starł pojedynczą łzę spod oka. — To było naprawdę
dobre. — Śmiał się jeszcze chwilę, po czym zauważył wyraz jej twarzy. — Och, ty
tak na poważnie. Ekhem, muszę już chyba iść.
— O
nie, młody człowieku! Chyba nie masz zamiaru iść do matki taki brudny?! Gdzieś
ty się wytaplał, w błocie?
—
Nie jestem pierwszej świeżości, ale błagam cię, daj mi do niej pójść. Później
ci wszystko wyjaśnię, obiecuję. — Zrobił swoją popisową minę à la zbity
szczeniak i już wiedział, że ją złamał. Popędził do pokoju rodzicielki,
zostawiając poirytowaną Rosaline u dołu schodów.
Przeskakiwał
kilka stopni na raz. Ciepłe światło żarówek nieco rozjaśniało hol, ale nadal
uważał, że jest paskudnie ponury.
Dotarł
pod drzwi jej pokoju. Usłyszał, jak rozmawia z tą guślarką, czy jak jej tam
było, ale się tym nie przejął. Nie wierzył w takie bzdury jak Rosaline. Owszem,
rośliny potrafiły zdziałać cuda, ale ta część o duchach go niego nie
przemówiła. Co jeszcze, może mogła przewidywać przyszłość?
Dłużej
się nad tym nie zastanawiając, po prostu wszedł do środka. Jakże wielkie było
jego zdziwienie, gdy zamiast starej, pomarszczonej śliwki zastał nie dość, że
ładną, to i młodą kobietę. I do tego znajomą.
—
Co do chuja? Co TY tu robisz? — powiedział bez większego namysłu.
—
Na Bogów, Vincent, hamuj się! Ta panna jest moim gościem, trochę szacunku —
powiedziała oburzona Olivia, leżąc w łóżku. Vincent odniósł wrażenie, że zanika
z każdym dniem. Jakby stawała się przeźroczysta. Czarne włosy, które po niej
odziedziczył, wcale nie poprawiały jej wyglądu. Teraz siwiały, ale pamiętał
jeszcze, jak upinała je w koki i warkocze, ozdabiając kontrastującą z ich
kolorem biżuterią. Jej brązowe oczy wydawały mu się smutne, a nie życzliwe i
pełne szczęścia jak kiedyś. Wiedział, że te czasy już nie wrócą.
—
Ale to przecież… — Zabrakło mu słów. — Mamo, co ona tutaj robi?
— Dlaczego
jesteś dla mnie taki niemiły, Vincencie? Przecież się znamy. I to bardzo
dobrze. Powiedziałabym, że wręcz dogłębnie. — To ostatnie guślarka dodała
ciszej, uśmiechając się tajemniczo.
—
Och, to wy się znacie? Jak miło — powiedziała cicho matka Vincenta, uśmiechając
się blado. Wyglądała tak, jakby miała zaraz zemdleć. — Powinieneś być milszy,
synu. Dzięki Elenie czuję się lepiej.
—
Dzięki niej? Ale przecież ona jest…
—
Uzdrowicielką — wtrąciła szybko Elena. — Nigdy ci o tym nie mówiłam, bo nie
wierzysz w takie rzeczy. Mylę się?
—
Nie, ale ja… Nie wiem co powiedzieć. Jesteś ostatnią osobą, której bym się tu
spodziewał.
—
Zostawię was. Wrócę jutro, z nowymi lekami, dobrze? — Dziewczyna spojrzała na
Olivię i uśmiechnęła się ciepło. — Mam nadzieję, że już niedługo poczujesz się
lepiej, Olivio.
—
Muszę z tobą porozmawiać. Za chwilę. — Spojrzał na matkę, kierując słowa do Eleny.
Dopiero po chwili skierował wzrok na guślarkę. — Zaczekaj na mnie przed domem,
jeśli nie masz nic przeciwko.
—
Oczywiście, że nie. — Puściła do niego oczko. — Do zobaczenia, Olivio. —
Zabrała małą skórzaną torbę z fotela i przerzuciła ją przez ramię. — Do
pogadania, Vincent.
Wyszła,
zamykając za sobą mahoniowe drzwi. Vincent usiadł na łóżku obok matki i złapał
ją za kościstą dłoń. Jej skóra, choć gładka jak jedwab, wydawała się cienka jak
papier. Widział wszystkie jej żyły i kości, co przyprawiało go o gęsią skórkę.
Kochał ją i wiedział, że ją traci, ale nic nie mógł z tym zrobić. To bolało go
najbardziej — ta bezsilność.
—
Co ci się stało, kochanie? Twoje ubranie i dłonie… Och, Vincent, ktoś cię
napadł? Znów byłeś w tej okropnej dzielnicy? Tam sami pijacy i…
Poczuł
jej zimne palce na swojej skórze.
—
Nic nie mów. — Pomógł jej się położyć. Przykrył ją i ugniótł dłońmi poduszkę
wokół jej głowy. — Nic mi nie jest, nie martw się o mnie. Przyszedłem zobaczyć
jak się czujesz, mamo. — Chwycił jej dłoń w obie swoje i ucałował.
—
Teraz już lepiej. Elena dała mi lekarstwa, więc już mnie nie boli… — Jej
powieki same opadały. — Jestem bardzo śpiąca, synu. Wybacz mi.
—
Odpoczywaj. — Odgarnął jej włosy z czoła. — Wrócę, gdy odpoczniesz, dobrze?
Wymruczała
coś, czego nie zrozumiał, po czym zasnęła. Vincent nie mógł patrzeć, jak się
męczyła, ale musiał zostać jeszcze chwilę. Nie ufał Elenie, więc sięgnął po
fiolkę, którą dziewczyna zostawiła na stoliku nocnym. Wyjął korek i ostrożnie
powąchał. Poza zapachami ziołowymi wyczuł też opium.
Odstawił
buteleczkę na miejsce i wyszedł, starając się być cicho. Od razu zbiegł po
schodach i popędził w stronę drzwi. Prawie dostał zawału serca, gdy je
otworzył, bo Elena stała tam jak posąg.
—
Wystraszyłam cię? Wybacz, nie chciałam. — Zachichotała, uśmiechając się
przebiegle.
—
Co ty tu robisz? Nie jesteś żadną uzdrowicielką, tylko zwykłą k… — Powstrzymał
się i ściszył głos. — Prostytutką. Jak śmiesz tu przychodzić, wmawiać ludziom
takie bzdury i jeszcze szprycować moją matkę opium?
—
Och, Vincent, dopiero teraz przeszkadza ci sposób, w jaki zarabiam? Jak
wkładałeś mi pieniądze za gorset, to jakoś nie miałeś nic przeciwko. — Położyła
dłonie na jego klatce piersiowej, ale on się odsunął.
—
Przestań. Po prostu więcej tu nie przychodź, jasne? Powiem matce, że razem ze
swoimi super-mocami musiałaś wyjechać i nikt nie wie, kiedy wrócisz.
—
Mogę przystać na twoją propozycję, ale nie za darmo. Widzisz, kotku, obserwuję
cię od pewnego czasu i wzbudziłeś moje podejrzenia. Przekonamy się, czy
przeczucie mnie nie myli.
—
Czego chcesz? Pieniędzy?
Prychnęła,
po czym zaczęła się śmiać.
—
Jednego pocałunku.
Już
chciał zarzucić jej niedorzeczność, ale nie zdążył. Dziewczyna złapała go za
koszulę i przyciągnęła do siebie. Po chwili poczuł jej dłonie na swoich
skroniach. Chciał ją odepchnąć, ale nagle nie mógł się ruszyć. Ona kontynuowała
pocałunek.
Ciepło
zaczęło promieniować z jej dłoni i ust. Po chwili miał wrażenie, że jego mózg
się gotuje, ale nie był w stanie ruszyć żadnym mięśniem. Czuł się tak, jakby
miał zaraz umrzeć, ale nie tylko to się zmieniło.
Choć
nie wiało, on czuł podmuchy smagające jego twarz. Nie biegł, a jednak jego
serce przyspieszyło. Poza oparzeniami na dłoniach, nie miał żadnych ran, a
jednak piekły go zadrapania na rękach i policzku, których tam nie było.
WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ GŁOWY!
Puściła
go, a on upadł na ziemie, ciężko dysząc. Oparł się plecami o drzwi i spojrzał
na nią. Nie wiedział kto to był, ale ten krzyk niemal rozsadził mu bębenki.
Coś ciepłego zaczęło wypływać z jego ucha. Starł to palcami i było tak, jak
myślał — krew.
—
To było… bardzo ciekawe. — Uśmiechnęła się. — Nie szukaj mnie, a więcej mnie tu
nie zobaczysz. A, no i jeszcze jedno. Nie zbliżaj się do tej hedensarskiej
suki, dobrze? Ładnie proszę.
Odeszła,
stukając obcasami o kamienny chodnik. Podążył za nią wzrokiem i dostrzegł
jakiegoś mężczyznę, który do niej podszedł. Nosił czarny kapelusz i płaszcz z
postawionymi klapami, które zasłaniały jego twarz. Spojrzał na Vincenta, a ten
nie mógł uwierzyć. Jego białe oczy wydawały się świecić w ciemności i wiercić
dziurę w jego duszy, ale nie wyrażały żadnych emocji.
Mężczyzna
odszedł razem z Eleną, zostawiając Vincenta samemu sobie.
Mam dosyć wrażeń, jak na jedną noc.
***
Hej
wszystkim :) Rozdział jest długi i, moim zdaniem, nienajlepszy. Ale pojawiają
się tutaj pewne rzeczy, które musiały zostać ujawnione, więc są. Mission
accomplished! I choć długo nic się na blogu nie działo, to wcale nie miałam
dużo czasu na pisanie, w tym na poprawki.
Nessa, dzięki wielkie za te akapity :) Cholerstwo prześladowało mnie po nocach.
Nessa, dzięki wielkie za te akapity :) Cholerstwo prześladowało mnie po nocach.
Mimo
mojego niezadowolenia, mam nadzieję, że nie jest aż tak źle. Teraz chyba znajdę
trochę czasu na odwiedzanie waszych blogów, jeśli jest to jakieś pocieszenie :)
Do
zobaczenia dzieciaczki!
Hej :D
OdpowiedzUsuńO wow *-* Na początek już mogę stwierdzić, że rozdział bardzo mi się podobał. To tyle w kwestii tego, czy powinnaś się czegokolwiek obawiać. Nie, absolutnie – i akcja, i długość jak najbardziej na plus. Dodam, że nie ma za co dziękować – ważne, że akapity działają, chociaż jak na ironię nawaliły tam, gdzie wspomniałaś, że pomogłam Ci je zrobić :V
Hm, po kolei, bo wiele się dzieje, ale to dobrze. Czytało mi się bardzo lekko, poza tym coraz bardziej lubię perspektywę Vincenta. Chłopak ma w sobie coś takiego, chociażby charakterek, który przypadł mi do gustu. Nic dziwnego, że zmartwił się o ojca po tym wybuchu, tym bardziej że przecież go nie nienawidzi. Cokolwiek by się stało, to jego tata. Mogą się kłócić, ale to oczywiste, że nie życzy mu śmierci.
Co tutaj się dzieje? Dante zaatakował Katherinę, a jeśli wierzyć rozmównej pielęgniarce, ktoś ko czymś odurzył O_____o W sumie sam szok byłby dobrym wytłumaczeniem, ale informacje, które zdradziłaś, dają do zrozumienia, że chodzi o coś więcej. Dlaczego mam wrażenie, że ktoś miał cel w tym, żeby akurat Dante przeżył? Innych rozerwało – wyrwało im kończyny, jak sam stwierdził w rozmowie z synem. To znaczyło, że był blisko źródła wybuchu. Tak przynajmniej gdybam, bo to wydaje się sensowne. Znajdował się w polu rażenia, a jednak wyszedł stosunkowo bez szwanku, więc…
Relacja Vincenta z Katheriną się zacieśnia. On sam czuje, że coś jest na rzeczy, chociaż trudno mi stwierdzić, skąd bierze się ta zażyłość pomiędzy nimi. Tutaj ogólnie trudno spekulować, ale to dobrze – na pewno jest ciekawie. Teraz będę zachodzić w głowę o co chodzi z tym dziennikiem, który dziewczyna dostała od Eleny. Z czasem na pewno wszystko się wyjaśni, ale… ;>
No i na koniec – Elena. Ta dziewczyna mnie zadziwia. Już podczas spotkania z Katheriną dało się wyczuć, że jest niezwykła, nawet pomimo zawodu, który wykonuje. Nie pomyślałabym, że Vincent ją zna i to tak… dogłębnie. Och, no i Elena jest… nekromantką? Rozmowy z duchami są dość wymowne. Vincent w to nie wierzy, ale ja jako córka wróżki i osoba zauroczona ezoteryką jak najbardziej :D Poruszasz tematy, które osobiście uwielbiam i to jest genialne. To, czego chciała Elena od Vincenta, również. Na pewno facet jest ważny przez wzgląd na ojca, ale teraz też Katherinę. Elenie wyraźnie nie podoba się to, że mogliby się spotykać, ale… Dlaczego? Raczej nie z zazdrości. Z jakiegoś powodu wydaje jej się zależeć na Vincencie, zresztą ten pocałunek, uzdrowienie i to, że zajęła się jego matką o tym świadczą. Nie, nie doszukuję się wątku miłosnego, ale jakiegoś celu w jej zachowaniu.
Cóż, zobaczymy, co będzie dalej. Twierdzisz, że kolejny się pisze, więc czekam niecierpliwie, bo jest naprawdę ciekawie ;>
Pozdrawiam i weny życzę!
Nessa.
Aż miło czytać takie pochlebne komentarze :D a już myślałam, że przesadziłam z akcją i napisałam to tandetnie.
UsuńMiło czytać wszelkie sugestie odnośnie fabuły. Każdą biorę pod uwagę i dopasowuję do całości, a potem wychodzi... Cóż, to co publikuję :D
Bardzo cieszy mnie fakt, że jest ciekawie i udaje mi się utrzymać tą otoczkę tajemnicy. Grunt, że oczywistosci nie wylewaja mi się z kieszeni ;)
Wiem, że odpisuję późno, ale nie mam dużo czasu akurat teraz. Za jakieś pół godziny będę miała go aż za dużo :D
Pozdrawiam,
Nieznajoma.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWreszcie udało mi się przeczytać. Dobrze poprowadziłaś ten wątek po wybuchu, a z kolei rozmowa o guślarce, przy której Vincent zaczął się śmiać mnie też rozbawiła. Prawie do łez :) Trudno mi się zorientować, jakie mniej więcej czasy panują w tym opowiadaniu, ale to chyba już taki urok. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńRosaline jest bardzo przesądna, co zrobić ;) A może tylko udaje? Kto to wie, tyle postaci ma tu drugą twarz...
UsuńCóż, jest to opowiadanie fantasy i czasy są w sumie zmyślone, ale też na czymś wzorowane. Mam nadzieję, że przyszłe rozdziały nieco wyjaśnią tą kwestię, bo mam zamiar wprowadzić pewne elementy otoczenia, które powinny dość dokładnie to nakreślić.
Cieszę się, że rozdział ci się podobał ;)
Pozdrawiam,
Nieznajoma.
Ooooo... Dante atakuje Katherinę... Czyżby wiedział? A może ten ślad po wkłuciu, to jakiś środek, dzięki któremu zobaczył kim ona jest naprawdę? Bo szczerze, to nie uważam jej za zwykłą kobietę, o ile do tego gatunku w ogóle należy. Taka tajemniczość, która wieje ze wszystkich stron, tylko potęguje przyjemność z czytania. Przynajmniej ja tak mam. A do tego tworzę setki różnych teorii i mam ogromny mętlik w głowie. ^^
OdpowiedzUsuńElena coraz bardziej intryguje. Początkowo myślałam, że jest zwykłym pionkiem, w rękach jej zleceniodawcy, a teraz wygląda na to, że jej rola wychodzi znacznie poza ten schemat. Już myślałam, że Vincent wie, iż to wiedźma, ale spoko... on uważa ją za kurwę, a nie, poprawił się – za prostytutkę. Ostatnia scena z pocałunkiem i że Elena chciała coś sprawdzić. Czytała mu w myślach, czy jak? I to że chce, żeby trzymał się z dala od Katheriny... Chodzi o tego demonicznego potwora, który jest w niej, a go nawiedza i też chce? Teraz mi się przypomniała rozmowa Kat z Bernardem (nie jestem pewna czy nie pomyliłam imienia). Oni oboje twierdzili, że jest ktoś taki jak ona. Czyżby właśnie chodziło o Vincenta?
Jestem mega ciekawa o co w tym wszystkim chodzi! I chce kolesia w bieli, ten co serca wyrywa z ciała... Wiem jak to brzmi... Ale, no! O nim jest najmniej, a wydaje mi się mocno, że właśnie on jest tym, co łączy ich wszystkich.
Dobrze kombinujesz, ale nic nie powiem, bo nie mam zamiaru spoilerować :D
UsuńElena jest ciekawą postacią. Właśnie kończę kolejny rozdział, gdzie coś coś wypłynie, ale nadal będę tajemniczą mendą :> Taka już moja natura, co poradzę!
Vincent i czytanie w myślach... Chciałabym ci powiedzieć, ale nie mogę, droga Adno! To silniejsze ode mnie, ale kolejny rozdział nadchodzi, a ja mam zamiar w nim sporo ujawnić ( a może tylko według siebie sporo? Może wam to nic nie powie, skąd mam wiedzieć? ).
Bardzo cieszy mnie informacja, że Bernard został zauważony! Tak, dobre imię :) Może powinnam to zaznaczyć wcześniej, ale każda postać gra swoją rolę, i jest ona ważna. Nie lubię tworzyć postaci-zapychaczy, bo są one niemal zbędne, choć w pewnym sensie potrzebne.
Szczerze radują mnie twoje komentarze, ale gdybyś miała jakieś inne pytania bądź zwykłą chęć rozmowy (wiem, jakie to ważne w naszych czasach), to jestem do dyspozycji na mailu :)
Uwielbiam taką tajemniczość, bo wtedy chce się czytać dalej, a do tego można tworzyć przeróżne teorie na temat fabuły. Bo co to za radocha, gdy od pierwszych rozdziałów wie się wszystko? Standardowo zadaję najróżniejsze pytania w komentarzach, ale nie oczekuję na nie odpowiedzi. Już tak po prostu mam, że muszę je z siebie wyrzucić i wtedy w spokoju mogę czytać dalej. ^^ Na pewno skorzystam z mailowej drogi komunikacji :D Jak się trochę ogarnę. ^^
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń