17.05.2017

Rozdział IV - Gdy wszystko się komplikuje

— Panie Lawrence! Ktokolwiek! — krzyczała Katherina. Głos jej zachrypł od wdychanego dymu.
— Ojcze! Gdzie jesteś?! — Vincent rozglądał się nerwowo. Mógł mówić, że go nienawidzi i nigdy mu nie wybaczy, ale nadal był jego ojcem. – Kurwa, no odpowiedz w końcu! Widzisz kogoś żywego?
— Nie. Widziałam ciała, ale to nie był twój ojciec. Może wyszedł przed eksplozją?
— Niemożliwe! Za dobrze go znam, nie wyszedłby przed północą.
Złapał się za głowę, patrząc na boki. Oczy zaczęły go boleć i łzawić, podrażnione ciepłem i czarnym dymem w powietrzu. Od przerzucania gorących belek poparzył sobie dłonie i wybrudził koszulę, ale ból go nie zniechęcił. Adrenalina i strach skumulowały się w nim, dzięki czemu parł przed siebie bez zająknięcia.
— Nie widzę go, Kat. — Nazwał ja tak pierwszy raz. — Nigdzie go nie ma. Kurwa mać! Kurwa! Kurwa!
W oczy rzuciły mu się wybite szyby sąsiadujących z Pałacem budynków. Uświadomiło mu to skalę wybuchu i to, jak małe mieli szanse na znalezienie kogokolwiek żywego.
Podbiegła do niego i przytuliła go. To był prosty, ludzki odruch, o który z jakiegoś powodu jej nie podejrzewał. Chciało mu się płakać, ale nie mógł. Nie chciał okazać słabości akurat teraz, gdy stawką było coś więcej niż jego męska godność.
— Vincent? Tam ktoś idzie. To chyba…
— Co?
Puściła go. Nagle się uśmiechnęła i spojrzała na niego z nadzieją. Pobiegła w stronę kuśtykającego człowieka, a on stał i nie mógł się ruszyć. Podążył za nią wzrokiem oddychając ciężko.
Dziewczyna biegła w kierunku mężczyzny, którego surdut musiał być elegancki przed wybuchem, lecz teraz dymił się, choć nie płonął. Jego twarz była poczerniała, tak samo jak broda i włosy. Niebieskie oczy wyglądały przerażająco na tle reszty.
Katherina dotarła do mężczyzny i podtrzymała go, chroniąc przed upadkiem. Vincent rozpoznał w nim ojca, lecz poza oczywistym, było z nim coś nie tak. Podszedł do nich powoli i niepewnie.
— Tato…?
Widział szał w jego oczach. Dante rozglądał się nerwowo, ruszając oczami nienaturalnie szybko. Nagle utkwił wzrok w dziewczynie i zaczął szybciej oddychać.
— Ty! To ty! Musisz umrzeć! Ty kreaturo! Giń! Wszyscy musicie zniknąć! Wszyscy!
Chwycił ją oburącz za szyję i zaczął dusić. Szarpał nią jak szmacianą lalką, w czystym, morderczym szale.
Wszystko działo się szybko. Vincent rzucił się na niego, lecz ten odepchnął go z ogromną siłą. Nie spodziewałby się tego po podstarzałym urzędniku. Musiał coś wymyślić, bo jego ojciec zabiłby Katherinę bez mrugnięcia okiem.
Myśl, idioto! Kurwa, myśl!
Chwycił pierwszą belkę, którą dał radę podnieść i uderzył ojca w głowę z całej siły. Mężczyzna upadł bezwładnie, puszczając dziewczynę. Dopiero po chwili dotarło do niego, że mógł go tym zabić.

***

Mijały go pielęgniarki i lekarze, czasami wioząc rannych ludzi na metalowych noszach. Przyglądał im się obojętnie, mając problemy z przetrawieniem tego, co się właśnie stało. Mógł zabić własnego ojca, który o mało co nie udusił ambasadorki Hedensaru. Ale była nie tylko tym. Miał wrażenie, że jest mu bliższa, niż powinna na tym etapie znajomości.
Z każdą minutą przybywało poszkodowanych. Vinent zorientował się, że to nie mogą być ludzie z jednego budynku. Zatrzymał pierwszą lepszą pielęgniarkę, którą dostrzegł.
— Przepraszam panią, ale co się dzieje? Czy ci wszyscy ludzie zostali zabrani z Pałacu Narad? — Na pierwszy rzut oka odniósł wrażenie, że jest młodsza. Zrzucił to na zmęczenie.
— Nie. Coś dzieje się w mieście, więc radzimy panu zostać na terenie szpitala. Dla własnego bezpieczeństwa — powiedziała z dziwnym spokojem. On nie wiedział o co chodzi, a miał wrażenie, że może w każdej chwili zacząć panikować.
— Co to znaczy? Co jest w mieście?
Kobieta rozejrzała się, jakby chciała się upewnić, że nikt nie słucha.
— Ludzie z biedniejszych dzielnic chyba zorganizowali jakieś powstanie. Biegają po całym mieście, jak jacyś szaleńcy, krzyczą coś o rewolucji, rzucają ostrymi przedmiotami, wzniecają pożary. Poszaleli!
— Że co?
— Proszę nikomu o tym nie mówić, panie Lawrence! Zamieszki nie dotarły jeszcze do tej okolicy, a nie chcemy wzniecać paniki. Na razie wojsko odgradza nas od tego dzikiego tłumu, i niech tak zostanie. — Wygładziła ubranie i rozluźniła nieco kołnierzyk. — Proszę mi wybaczyć, ale mamy wielu potrzebujących. Niech pan usiądzie i się nie martwi. Powiem tylko, że pana ojciec ma się lepiej. Przeżyje, ale musi odpoczywać.
— A ten napad agresji? Czy to wynik urazu? Niech mi pani powie!
— Nie mogę… To znaczy… — Westchnęła ciężko, widząc jego błagające spojrzenie. — Nie wie pan tego ode mnie, jasne? Znaleźliśmy nakłucie na jego karku. Wprowadzono mu jakąś substancję, ale nie określiliśmy jeszcze, co to mogło być. Potrzeba więcej testów, ale dojdziemy do prawdy — powiedziała, pokrzepiająco dotykając jego ramienia.
— Bardzo pani dziękuję.— Ucałował jej dłoń. — Nikomu nie powiem. Obiecuję. — Uśmiechnął się delikatnie, mając nadzieję, że jej zmieszanie to dobry znak.
Odeszła, śpiesząc z pomocą przybywającym pacjentom. Zastanawiał się, jak duże zniszczenia przyniósł ten bunt. To nie był jedyny szpital w okolicy, przez co czuł się niekomfortowo. Ile mogło być ofiar? Dlaczego tak nagle zaczęli być agresywni? Owszem, przebywając na swoim wygnaniu słyszał co nieco, ale nic nie wskazywało na takie powstanie.
Przypomniał sobie o Katherinie. Skierował się korytarzem w lewo, do pokoju, w którym ją ulokowali. Postanowili zbadać ją po ataku Dantego, który zostawił sine ślady na jej szyi. Vincentowi było głupio z tego powodu, ale nie mógł nic zrobić. To wszystko działo się zbyt szybko, by był w stanie odpowiednio zareagować, ale dziewczyna żyła. To liczyło się najbardziej.
Drzwi pokoju numer dwieście trzy były zamknięte, lecz nie zakluczone. Otworzył je zdecydowanie, wkraczając do białego, sterylnego pomieszczenia. Pod ogromnym oknem z drewnianą ramą stało łóżko, a na nim siedziała dziewczyna.
Zapukał w drzwi tylko po to, by dać o sobie znać.
— Cześć. — Uśmiechnął się, gdy na niego spojrzała. — Jak się czujesz?
Odwróciła się szybko, z przerażeniem w oczach. Trwało to jedynie sekundę, ale Vincent to zauważył. Jego uwadze nie umknął też fakt, że schowała coś pod kołdrę, ale nie chciał o to pytać akurat teraz.
— Hej — odpowiedziała zachrypniętym głosem i wysiliła się na uśmiech. — Nic mi nie jest. Podali mi coś i czuję się jak nowo narodzona. Chyba poproszę na wynos. — Zaśmiała się i zeszła z łóżka. Najwidoczniej nie kazali jej zmieniać ubrania. — A ty?
— Proszę, siedź. Nie wyglądasz najlepiej. — Pospieszył, aby z powrotem ją usadzić. Nie protestowała, choć odniósł wrażenie, że ugodził w jej kobiecą samodzielność. Spuścił wzrok, widząc sińce na jej szyi, bo czuł się winny. — Mi nic się nie stało, sama wiesz. — Usiadł obok niej. — Martwiłem się. O ojca i to, jak się na ciebie… — Głos zastygł mu w gardle. Jeszcze nigdy nie widział takiego szału, u nikogo. A to był jego ojciec, którego kiedyś nazywał tatą.
— Nie myśl o tym. — Położyła swoją dłoń na jego. — Przeżył wybuch, cokolwiek go spowodowało. Musiał być w szoku.
— Ale to wszystko, co mówił! Pamiętasz, prawda? Przecież… — Tłukł się z myślami, ale nie wytrzymał. — Ja pierdolę, przecież mógł cię zabić. A ja tam stałem jak niedorozwój! Jest bardzo religijny, ale tego nigdy bym się po nim nie spodziewał. — Przetarł twarz dłońmi. Był zmęczony, a to nie był jeszcze koniec wizyt. — Pewnie teraz masz beznadziejne zdanie o Navirze. Pojebany kraj, w który nie warto inwestować, co nie? W końcu nic dobrego cię tu nie spotkało.
Wiedział, że nie powinien tego mówić. Poza tym, co go do niej przyciągało, a czego nie potrafił obrać w słowa, była mu obca. Polityczna sojuszniczka, do tego potencjalna, którą powinien zachęcić do współpracy bez względu na konsekwencje. Ale nie potrafił tak na nią patrzeć, tak samo jak nie mógł tak jej traktować. Wmawiać jej, że jest tu bezpieczna, choć to kłamstwo.
Poczuł jej dłoń na ramieniu i odwrócił głowę w jej stronę. Widział jej jasne, błękitne oczy i bladą skórę. Wydawała mu się zarazem przygnębiona jak i pocieszona.
— Spotkałam ciebie. — Uśmiechnęła się delikatnie. — Naprawdę cię lubię, Vincencie. I widzę, że Navir potrzebuje wsparcia Hedensaru. Tak samo, jak my potrzebujemy was. Nie wiem, co tu się dzieje, ale jeśli mam wysłać moją decyzję do kanclerza, to potrzebuję więcej informacji. To chyba oznacza, że… — Wywróciła oczami i uśmiechnęła się szerzej.
…że zostaniesz dłużej.
Zaśmiał się, patrząc na nią. Cieszył się, ale nie wiedział dlaczego. Chciał, żeby została, ale obiecał nie mówić nikomu o zamieszkach. Nie chciał jej odstraszyć, ale wolał, by była bezpieczna.
Bił się z myślami dobrą chwilę, ale postanowił nic nie mówić. Choć raz zaufaj sobie, że kogoś obronisz. A jak nie ją, to kogo?
— Myślę, że powinieneś iść do ojca. Ja nigdzie się nie wybieram.
— Tak, masz rację. — Wstał i odwrócił się w jej stronę. — Bez obaw, wrócę. — Zaśmiał się i spuścił wzrok. Dopiero po chwili na nią spojrzał. — Dziękuję. Za rozmowę.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Odszedł kawałek, specjalnie stawiając głośne kroki. Po chwili wrócił pod jej pokój, po cichu, i odczekał jeszcze chwilę. Spojrzał przez okienko umiejscowione na drzwiach, starając się zachować status incognito. Widział, jak wyjmuje spod pościeli ten sam dziennik, który zabrał jej przed wybuchem. Czytała go, zasłaniając usta dłonią. Z oczu skapnęła jej pojedyncza łza, a on nie wiedział co ma o tym myśleć.
Muszę się dowiedzieć, co jest w tym dzienniku.

***

Sto pięć. Oby już czuł się lepiej…
Przekręcił gałkę drzwi i wszedł do środka. Ojciec leżał w białej pościeli, ubrany w szpitalną, pasiastą piżamę. Poza łóżkiem i drewnianą, pomalowaną na szarawy kolor szafką nocną, pomieszczenie było puste. Wnętrze ratowało tylko to, że było dość małe, choć wysokie.
Podszedł do łóżka i spojrzał na ojca, który patrzył prosto na niego. Przełknął ślinę i położył dłoń na jego ramieniu.
— Vincent, ja…
— Powinieneś odpoczywać. Nie tłumacz się, to i tak nic nie zmieni.
— Zmieni! A ja czuję się już lepiej. — Skierował wzrok na okno, patrząc na czarne niebo. — Nie musisz się o mnie martwić. Zawsze sobie poradzę.
— Nie mów tak. — Przeszedł na drugą stronę łóżka, zasłaniając mu widok. Kucnął przy łóżku, patrząc mu w oczy. — Pamiętasz cokolwiek? Wybuch? Coś podejrzanego? Cokolwiek.
Dante westchnął, zdejmując dłoń syna ze swojego ramienia.
— Jakoś wcześniej się tym nie przejmowałeś. — Zaśmiał się, wlepiając wzrok w pościel. Nagle spoważniał i spojrzał mu prosto w oczy. — Nie, nie widziałem nic podejrzanego. Poszedłem na naradę, rozmawialiśmy o... sprawach państwowych. Już mieliśmy kończyć, ale zanim uderzyłem młotkiem sędziowskim… wtedy to się stało. Wybuch. Wyrwał im kończyny, Vincencie. Rozumiesz? Ich nogi i ręce…
— Wiem… — Spuścił wzrok, mając świadomość swojego kłamstwa. Nie miał pojęcia, co przeżywał jego ojciec. Jedną z brutalniejszych rzeczy, jakie przeżył, była bójka w barze, w najbiedniejszej dzielnicy miasta. Owszem, lała się krew i leciały zęby, ale kończyny zostawały na miejscu. — Powiesz mi, gdy będziesz gotowy, dobrze?
— Jasne — prychnął, po czym cały się otrząsnął. Dopiero po chwili się wyprostował i zaczął mówić tak, jak zwykle. Władczo i z pewnością siebie. — Powinieneś iść do matki. Sprawdź, jak się ma, i czy niczego jej nie brakuje.
— Ale tato…
— Po prostu do niej idź. No już, poradzę sobie. I lepiej śpij w domu. Rosaline się wami zajmie, w końcu za to jej płacę.
Westchnął ciężko. Chciał być dla niego miły, a on zachowuje się jak świnia! Z drugiej strony miał rację co do matki, ale Vincent był wściekły. Po tym, co się dziś wydarzyło, liczył na choć odrobinę szczerości i otwartości z jego strony. I to, co powiedział o Rosaline? Obaj widzieli, że nie była jakąś tam sobie pokojówką, a jednak traktował ją jak przedmiot, a nie osobę. Płacił i wymagał.
— Wiesz co? Czasami jesteś strasznym dupkiem.
Wyszedł, trzaskając drzwiami.

***

Wyrzucił niedopałek przed domem. Gdyby zostawił go na terenie tego perfekcyjnego ogrodu, to chyba sam by sobie nie wybaczył. Westchnął i skierował się do drzwi, otoczony szpalerem drzew liściastych. Jeszcze niedawno z tego samego budynku wychodziła Katherina, zauroczona przyrodą i atmosferą nocy. A teraz on do niego wchodził, tylko z innej strony, cały brudny i nieszczęśliwy.
Wszedł do środka. Nic się tu nie zmieniło i nawet on sam nie wiedział, dlaczego tego oczekiwał. Bo niby czego się spodziewał? Zgliszczy? Ruin? Sam przyznał, że to głupie z jego strony.
— Rosaline? Jesteś? — Rozejrzał się po korytarzu. Ciemny i przytłaczający, jak zawsze, choć ozdobiony świeżymi kwiatami. Niektóre z postaci przedstawionych na obrazach przyprawiały go o gęsią skórkę. Zupełnie tak, jakby go obserwowały.
Idioto, to tylko obrazy. Nawet ci, którzy je namalowali, już dawno nie żyją.
Dotarł do środka pomieszczenia. Stał w centralnym punkcie róży wiatrów, która zdobiła drewnianą posadzkę. Ku jego zdziwieniu, deski nie skrzypiały pod jego ciężarem.
Usłyszał kroki dochodzące od strony kuchni. Odwrócił się w kierunku dźwięku, gotów na wszystko, ale to była tylko coraz pulchniejsza sylwetka Rosaline. Poczuł, jak jego mięśnie się rozluźniają na jej widok.
— Vincent! Jesteś w końcu! Na Bogów, gdzieś ty się podziewał? — Uścisnęła go znienacka, czym prawie go udusiła. Też ją przytulił, rozbawiony jej reakcją. — Och, kochaniutki, robisz się coraz szczuplejszy! Zrobiłam kolację, z pewnością masz ochotę. — Uśmiechnęła się od ucha do ucha, odgarniając rude włosy z twarzy.
— Rosaline, wybacz mi, ale nie mam teraz czasu. Muszę się zobaczyć z mamą. To pilne.
— Pani Olivia ma gościa. Wiesz, lokalną uzdrowicielkę. Niby leczy ją ziołami, ale jak na moje oko to jakaś wiedźma. — Skrzyżowała ręce wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia. — A cóż to za mina? No chyba wiedziałeś, że odwiedza ją guślarka?
— Guślarka? — Uniósł brwi. — A co to niby?
— No chyba kto! Ech, młodzi. — Wywróciła oczami i pokręciła głową. — Taka kobieta, która zna się na naturalnym leczeniu. A nie jak ci twoi lekarze, co to siedzą w książkach, a zwykłego rumianku na oczy nie widzieli! No, i rozmawia też z, sam wiesz… — Ściszyła głos i pochyliła się w jego stronę. — Z DUCHAMI! — powiedziała szeptem, choć niezwykle dramatycznie.
Lekko przygryzł wargę i zrobił naprawdę dziwną minę. Skinął głową, jakby się z nią zgadzał, ale po chwili parsknął śmiechem. Nie chciał jej urazić, ale też nie mógł się powstrzymać.
— O matko, Rosaline, naprawdę. — Starł pojedynczą łzę spod oka. — To było naprawdę dobre. — Śmiał się jeszcze chwilę, po czym zauważył wyraz jej twarzy. — Och, ty tak na poważnie. Ekhem, muszę już chyba iść.
— O nie, młody człowieku! Chyba nie masz zamiaru iść do matki taki brudny?! Gdzieś ty się wytaplał, w błocie?
— Nie jestem pierwszej świeżości, ale błagam cię, daj mi do niej pójść. Później ci wszystko wyjaśnię, obiecuję. — Zrobił swoją popisową minę à la zbity szczeniak i już wiedział, że ją złamał. Popędził do pokoju rodzicielki, zostawiając poirytowaną Rosaline u dołu schodów.
Przeskakiwał kilka stopni na raz. Ciepłe światło żarówek nieco rozjaśniało hol, ale nadal uważał, że jest paskudnie ponury.
Dotarł pod drzwi jej pokoju. Usłyszał, jak rozmawia z tą guślarką, czy jak jej tam było, ale się tym nie przejął. Nie wierzył w takie bzdury jak Rosaline. Owszem, rośliny potrafiły zdziałać cuda, ale ta część o duchach go niego nie przemówiła. Co jeszcze, może mogła przewidywać przyszłość?
Dłużej się nad tym nie zastanawiając, po prostu wszedł do środka. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy zamiast starej, pomarszczonej śliwki zastał nie dość, że ładną, to i młodą kobietę. I do tego znajomą.
— Co do chuja? Co TY tu robisz? — powiedział bez większego namysłu.
— Na Bogów, Vincent, hamuj się! Ta panna jest moim gościem, trochę szacunku — powiedziała oburzona Olivia, leżąc w łóżku. Vincent odniósł wrażenie, że zanika z każdym dniem. Jakby stawała się przeźroczysta. Czarne włosy, które po niej odziedziczył, wcale nie poprawiały jej wyglądu. Teraz siwiały, ale pamiętał jeszcze, jak upinała je w koki i warkocze, ozdabiając kontrastującą z ich kolorem biżuterią. Jej brązowe oczy wydawały mu się smutne, a nie życzliwe i pełne szczęścia jak kiedyś. Wiedział, że te czasy już nie wrócą.
— Ale to przecież… — Zabrakło mu słów. — Mamo, co ona tutaj robi?
— Dlaczego jesteś dla mnie taki niemiły, Vincencie? Przecież się znamy. I to bardzo dobrze. Powiedziałabym, że wręcz dogłębnie. — To ostatnie guślarka dodała ciszej, uśmiechając się tajemniczo.
— Och, to wy się znacie? Jak miło — powiedziała cicho matka Vincenta, uśmiechając się blado. Wyglądała tak, jakby miała zaraz zemdleć. — Powinieneś być milszy, synu. Dzięki Elenie czuję się lepiej.
— Dzięki niej? Ale przecież ona jest…
— Uzdrowicielką — wtrąciła szybko Elena. — Nigdy ci o tym nie mówiłam, bo nie wierzysz w takie rzeczy. Mylę się?
— Nie, ale ja… Nie wiem co powiedzieć. Jesteś ostatnią osobą, której bym się tu spodziewał.
— Zostawię was. Wrócę jutro, z nowymi lekami, dobrze? — Dziewczyna spojrzała na Olivię i uśmiechnęła się ciepło. — Mam nadzieję, że już niedługo poczujesz się lepiej, Olivio.
— Muszę z tobą porozmawiać. Za chwilę. — Spojrzał na matkę, kierując słowa do Eleny. Dopiero po chwili skierował wzrok na guślarkę. — Zaczekaj na mnie przed domem, jeśli nie masz nic przeciwko.
— Oczywiście, że nie. — Puściła do niego oczko. — Do zobaczenia, Olivio. — Zabrała małą skórzaną torbę z fotela i przerzuciła ją przez ramię. — Do pogadania, Vincent.
Wyszła, zamykając za sobą mahoniowe drzwi. Vincent usiadł na łóżku obok matki i złapał ją za kościstą dłoń. Jej skóra, choć gładka jak jedwab, wydawała się cienka jak papier. Widział wszystkie jej żyły i kości, co przyprawiało go o gęsią skórkę. Kochał ją i wiedział, że ją traci, ale nic nie mógł z tym zrobić. To bolało go najbardziej — ta bezsilność.
— Co ci się stało, kochanie? Twoje ubranie i dłonie… Och, Vincent, ktoś cię napadł? Znów byłeś w tej okropnej dzielnicy? Tam sami pijacy i…
Poczuł jej zimne palce na swojej skórze.
— Nic nie mów. — Pomógł jej się położyć. Przykrył ją i ugniótł dłońmi poduszkę wokół jej głowy. — Nic mi nie jest, nie martw się o mnie. Przyszedłem zobaczyć jak się czujesz, mamo. — Chwycił jej dłoń w obie swoje i ucałował.
— Teraz już lepiej. Elena dała mi lekarstwa, więc już mnie nie boli… — Jej powieki same opadały. — Jestem bardzo śpiąca, synu. Wybacz mi.
— Odpoczywaj. — Odgarnął jej włosy z czoła. — Wrócę, gdy odpoczniesz, dobrze?
Wymruczała coś, czego nie zrozumiał, po czym zasnęła. Vincent nie mógł patrzeć, jak się męczyła, ale musiał zostać jeszcze chwilę. Nie ufał Elenie, więc sięgnął po fiolkę, którą dziewczyna zostawiła na stoliku nocnym. Wyjął korek i ostrożnie powąchał. Poza zapachami ziołowymi wyczuł też opium.
Odstawił buteleczkę na miejsce i wyszedł, starając się być cicho. Od razu zbiegł po schodach i popędził w stronę drzwi. Prawie dostał zawału serca, gdy je otworzył, bo Elena stała tam jak posąg.
— Wystraszyłam cię? Wybacz, nie chciałam. — Zachichotała, uśmiechając się przebiegle.
— Co ty tu robisz? Nie jesteś żadną uzdrowicielką, tylko zwykłą k… — Powstrzymał się i ściszył głos. — Prostytutką. Jak śmiesz tu przychodzić, wmawiać ludziom takie bzdury i jeszcze szprycować moją matkę opium?
— Och, Vincent, dopiero teraz przeszkadza ci sposób, w jaki zarabiam? Jak wkładałeś mi pieniądze za gorset, to jakoś nie miałeś nic przeciwko. — Położyła dłonie na jego klatce piersiowej, ale on się odsunął.
— Przestań. Po prostu więcej tu nie przychodź, jasne? Powiem matce, że razem ze swoimi super-mocami musiałaś wyjechać i nikt nie wie, kiedy wrócisz.
— Mogę przystać na twoją propozycję, ale nie za darmo. Widzisz, kotku, obserwuję cię od pewnego czasu i wzbudziłeś moje podejrzenia. Przekonamy się, czy przeczucie mnie nie myli.
— Czego chcesz? Pieniędzy?
Prychnęła, po czym zaczęła się śmiać.
— Jednego pocałunku.
Już chciał zarzucić jej niedorzeczność, ale nie zdążył. Dziewczyna złapała go za koszulę i przyciągnęła do siebie. Po chwili poczuł jej dłonie na swoich skroniach. Chciał ją odepchnąć, ale nagle nie mógł się ruszyć. Ona kontynuowała pocałunek.
Ciepło zaczęło promieniować z jej dłoni i ust. Po chwili miał wrażenie, że jego mózg się gotuje, ale nie był w stanie ruszyć żadnym mięśniem. Czuł się tak, jakby miał zaraz umrzeć, ale nie tylko to się zmieniło.
Choć nie wiało, on czuł podmuchy smagające jego twarz. Nie biegł, a jednak jego serce przyspieszyło. Poza oparzeniami na dłoniach, nie miał żadnych ran, a jednak piekły go zadrapania na rękach i policzku, których tam nie było.
WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ GŁOWY!
Puściła go, a on upadł na ziemie, ciężko dysząc. Oparł się plecami o drzwi i spojrzał na nią. Nie wiedział kto to był, ale ten krzyk niemal rozsadził mu bębenki. Coś ciepłego zaczęło wypływać z jego ucha. Starł to palcami i było tak, jak myślał — krew.
— To było… bardzo ciekawe. — Uśmiechnęła się. — Nie szukaj mnie, a więcej mnie tu nie zobaczysz. A, no i jeszcze jedno. Nie zbliżaj się do tej hedensarskiej suki, dobrze? Ładnie proszę.
Odeszła, stukając obcasami o kamienny chodnik. Podążył za nią wzrokiem i dostrzegł jakiegoś mężczyznę, który do niej podszedł. Nosił czarny kapelusz i płaszcz z postawionymi klapami, które zasłaniały jego twarz. Spojrzał na Vincenta, a ten nie mógł uwierzyć. Jego białe oczy wydawały się świecić w ciemności i wiercić dziurę w jego duszy, ale nie wyrażały żadnych emocji.
Mężczyzna odszedł razem z Eleną, zostawiając Vincenta samemu sobie.
Mam dosyć wrażeń, jak na jedną noc.

***

Hej wszystkim :) Rozdział jest długi i, moim zdaniem, nienajlepszy. Ale pojawiają się tutaj pewne rzeczy, które musiały zostać ujawnione, więc są. Mission accomplished! I choć długo nic się na blogu nie działo, to wcale nie miałam dużo czasu na pisanie, w tym na poprawki.
Nessa, dzięki wielkie za te akapity :) Cholerstwo prześladowało mnie po nocach. 
Mimo mojego niezadowolenia, mam nadzieję, że nie jest aż tak źle. Teraz chyba znajdę trochę czasu na odwiedzanie waszych blogów, jeśli jest to jakieś pocieszenie :)

Do zobaczenia dzieciaczki!

9 komentarzy:

  1. Hej :D
    O wow *-* Na początek już mogę stwierdzić, że rozdział bardzo mi się podobał. To tyle w kwestii tego, czy powinnaś się czegokolwiek obawiać. Nie, absolutnie – i akcja, i długość jak najbardziej na plus. Dodam, że nie ma za co dziękować – ważne, że akapity działają, chociaż jak na ironię nawaliły tam, gdzie wspomniałaś, że pomogłam Ci je zrobić :V
    Hm, po kolei, bo wiele się dzieje, ale to dobrze. Czytało mi się bardzo lekko, poza tym coraz bardziej lubię perspektywę Vincenta. Chłopak ma w sobie coś takiego, chociażby charakterek, który przypadł mi do gustu. Nic dziwnego, że zmartwił się o ojca po tym wybuchu, tym bardziej że przecież go nie nienawidzi. Cokolwiek by się stało, to jego tata. Mogą się kłócić, ale to oczywiste, że nie życzy mu śmierci.
    Co tutaj się dzieje? Dante zaatakował Katherinę, a jeśli wierzyć rozmównej pielęgniarce, ktoś ko czymś odurzył O_____o W sumie sam szok byłby dobrym wytłumaczeniem, ale informacje, które zdradziłaś, dają do zrozumienia, że chodzi o coś więcej. Dlaczego mam wrażenie, że ktoś miał cel w tym, żeby akurat Dante przeżył? Innych rozerwało – wyrwało im kończyny, jak sam stwierdził w rozmowie z synem. To znaczyło, że był blisko źródła wybuchu. Tak przynajmniej gdybam, bo to wydaje się sensowne. Znajdował się w polu rażenia, a jednak wyszedł stosunkowo bez szwanku, więc…
    Relacja Vincenta z Katheriną się zacieśnia. On sam czuje, że coś jest na rzeczy, chociaż trudno mi stwierdzić, skąd bierze się ta zażyłość pomiędzy nimi. Tutaj ogólnie trudno spekulować, ale to dobrze – na pewno jest ciekawie. Teraz będę zachodzić w głowę o co chodzi z tym dziennikiem, który dziewczyna dostała od Eleny. Z czasem na pewno wszystko się wyjaśni, ale… ;>
    No i na koniec – Elena. Ta dziewczyna mnie zadziwia. Już podczas spotkania z Katheriną dało się wyczuć, że jest niezwykła, nawet pomimo zawodu, który wykonuje. Nie pomyślałabym, że Vincent ją zna i to tak… dogłębnie. Och, no i Elena jest… nekromantką? Rozmowy z duchami są dość wymowne. Vincent w to nie wierzy, ale ja jako córka wróżki i osoba zauroczona ezoteryką jak najbardziej :D Poruszasz tematy, które osobiście uwielbiam i to jest genialne. To, czego chciała Elena od Vincenta, również. Na pewno facet jest ważny przez wzgląd na ojca, ale teraz też Katherinę. Elenie wyraźnie nie podoba się to, że mogliby się spotykać, ale… Dlaczego? Raczej nie z zazdrości. Z jakiegoś powodu wydaje jej się zależeć na Vincencie, zresztą ten pocałunek, uzdrowienie i to, że zajęła się jego matką o tym świadczą. Nie, nie doszukuję się wątku miłosnego, ale jakiegoś celu w jej zachowaniu.
    Cóż, zobaczymy, co będzie dalej. Twierdzisz, że kolejny się pisze, więc czekam niecierpliwie, bo jest naprawdę ciekawie ;>
    Pozdrawiam i weny życzę!

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż miło czytać takie pochlebne komentarze :D a już myślałam, że przesadziłam z akcją i napisałam to tandetnie.
      Miło czytać wszelkie sugestie odnośnie fabuły. Każdą biorę pod uwagę i dopasowuję do całości, a potem wychodzi... Cóż, to co publikuję :D
      Bardzo cieszy mnie fakt, że jest ciekawie i udaje mi się utrzymać tą otoczkę tajemnicy. Grunt, że oczywistosci nie wylewaja mi się z kieszeni ;)
      Wiem, że odpisuję późno, ale nie mam dużo czasu akurat teraz. Za jakieś pół godziny będę miała go aż za dużo :D
      Pozdrawiam,
      Nieznajoma.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wreszcie udało mi się przeczytać. Dobrze poprowadziłaś ten wątek po wybuchu, a z kolei rozmowa o guślarce, przy której Vincent zaczął się śmiać mnie też rozbawiła. Prawie do łez :) Trudno mi się zorientować, jakie mniej więcej czasy panują w tym opowiadaniu, ale to chyba już taki urok. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rosaline jest bardzo przesądna, co zrobić ;) A może tylko udaje? Kto to wie, tyle postaci ma tu drugą twarz...
      Cóż, jest to opowiadanie fantasy i czasy są w sumie zmyślone, ale też na czymś wzorowane. Mam nadzieję, że przyszłe rozdziały nieco wyjaśnią tą kwestię, bo mam zamiar wprowadzić pewne elementy otoczenia, które powinny dość dokładnie to nakreślić.
      Cieszę się, że rozdział ci się podobał ;)
      Pozdrawiam,
      Nieznajoma.

      Usuń
  4. Ooooo... Dante atakuje Katherinę... Czyżby wiedział? A może ten ślad po wkłuciu, to jakiś środek, dzięki któremu zobaczył kim ona jest naprawdę? Bo szczerze, to nie uważam jej za zwykłą kobietę, o ile do tego gatunku w ogóle należy. Taka tajemniczość, która wieje ze wszystkich stron, tylko potęguje przyjemność z czytania. Przynajmniej ja tak mam. A do tego tworzę setki różnych teorii i mam ogromny mętlik w głowie. ^^
    Elena coraz bardziej intryguje. Początkowo myślałam, że jest zwykłym pionkiem, w rękach jej zleceniodawcy, a teraz wygląda na to, że jej rola wychodzi znacznie poza ten schemat. Już myślałam, że Vincent wie, iż to wiedźma, ale spoko... on uważa ją za kurwę, a nie, poprawił się – za prostytutkę. Ostatnia scena z pocałunkiem i że Elena chciała coś sprawdzić. Czytała mu w myślach, czy jak? I to że chce, żeby trzymał się z dala od Katheriny... Chodzi o tego demonicznego potwora, który jest w niej, a go nawiedza i też chce? Teraz mi się przypomniała rozmowa Kat z Bernardem (nie jestem pewna czy nie pomyliłam imienia). Oni oboje twierdzili, że jest ktoś taki jak ona. Czyżby właśnie chodziło o Vincenta?
    Jestem mega ciekawa o co w tym wszystkim chodzi! I chce kolesia w bieli, ten co serca wyrywa z ciała... Wiem jak to brzmi... Ale, no! O nim jest najmniej, a wydaje mi się mocno, że właśnie on jest tym, co łączy ich wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze kombinujesz, ale nic nie powiem, bo nie mam zamiaru spoilerować :D
      Elena jest ciekawą postacią. Właśnie kończę kolejny rozdział, gdzie coś coś wypłynie, ale nadal będę tajemniczą mendą :> Taka już moja natura, co poradzę!
      Vincent i czytanie w myślach... Chciałabym ci powiedzieć, ale nie mogę, droga Adno! To silniejsze ode mnie, ale kolejny rozdział nadchodzi, a ja mam zamiar w nim sporo ujawnić ( a może tylko według siebie sporo? Może wam to nic nie powie, skąd mam wiedzieć? ).
      Bardzo cieszy mnie informacja, że Bernard został zauważony! Tak, dobre imię :) Może powinnam to zaznaczyć wcześniej, ale każda postać gra swoją rolę, i jest ona ważna. Nie lubię tworzyć postaci-zapychaczy, bo są one niemal zbędne, choć w pewnym sensie potrzebne.
      Szczerze radują mnie twoje komentarze, ale gdybyś miała jakieś inne pytania bądź zwykłą chęć rozmowy (wiem, jakie to ważne w naszych czasach), to jestem do dyspozycji na mailu :)

      Usuń
    2. Uwielbiam taką tajemniczość, bo wtedy chce się czytać dalej, a do tego można tworzyć przeróżne teorie na temat fabuły. Bo co to za radocha, gdy od pierwszych rozdziałów wie się wszystko? Standardowo zadaję najróżniejsze pytania w komentarzach, ale nie oczekuję na nie odpowiedzi. Już tak po prostu mam, że muszę je z siebie wyrzucić i wtedy w spokoju mogę czytać dalej. ^^ Na pewno skorzystam z mailowej drogi komunikacji :D Jak się trochę ogarnę. ^^

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny, więc nawet jeśli nie chcesz publikować swojej opinii, po prostu daj mi znać, że jesteś :)